Moja córka wstydziła się nas, bo jesteśmy ze wsi, i nie zaprosiła na ślub…

newsempire24.com 2 tygodni temu

Moja córka wstydziła się nas, bo jesteśmy ze wsi. I choćby nie zaprosiła nas na swój ślub…

Żyliśmy z mężem skromnie, ale uczciwie. Swój dom, ogród, krowy, codzienne obowiązki – całe nasze życie kręciło się wokół jednego celu: wychować naszą jedyną córkę na dobrego człowieka. Dla niej byliśmy gotowi na wszystko. Wszystko, co najlepsze – dla niej. Nowe buty? Proszę bardzo. Płaszcz, żeby nie odstawać od miejskich? Oczywiście. Oddalibyśmy ostatnią koszulę, byle tylko miała wszystko jak inni. Rosła piękna, bystra. Uczyła się świetnie, marzyła o życiu w mieście. A my cieszyliśmy się – los naszej Wiki będzie inny niż nasz.

Mąż, dzięki dawnym znajomościom, załatwił jej miejsce na prestiżowej uczelni w Warszawie. Na państwowym. Byliśmy z tego dumni jak z własnego sukcesu. Wspieraliśmy ją, jak mogliśmy – zarówno finansowo, jak i dobrym słowem. Każdy jej przyjazd do domu był dla nas świętem. Słuchaliśmy jej opowieści jak bajek: praca w biurze, adorator z dobrej rodziny – Jakub, syn biznesmena. Promieniała, gdy o nim mówiła. A my myśleliśmy tylko: oby jak najszybciej wesele…

Lata mijały, ale oficjalnego oświadczyn nie było. Mąż w końcu nie wytrzymał: „Zaproś Jakuba do nas, niech się choć poznamy!”. Zawahała się, tłumacząc się brakiem czasu. Raz, drugi. Podejrzenia rosły. Coś było nie tak. I w końcu zdecydowaliśmy z mężem – pojedziemy do Warszawy sami. Adres znaleźliśmy w starych papierach. Kupiliśmy słodycze, ubraliśmy się odświętnie i pojechaliśmy.

Dom okazał się przepiękny. Kamień, szkło, ochrona. Przywitał nas uprzejmy mężczyzna i zaprowadził do środka. Luksus jak z filmu. Staliśmy, nie wiedząc, gdzie patrzeć, aż zaproszono nas do salonu. Wtedy zobaczyłam to. Na stole – duże, oprawione zdjęcie ślubne. W białej sukni, z bukietem – nasza Wiki. Mąż zdrętwiał, jakby skamieniał. A ja poczułam, jak ziemia ucieka mi spod nóg.

„A wy dlaczego, adekwatnie, nie przyjechaliście na wesele?” – niespodziewanie zapytał Jakub.

Spojrzeliśmy na siebie z mężem. Co mu odpowiedzieć? Że choćby nie wiedzieliśmy? Wtedy pojawiła się ona. Wiki. Jej twarz zesztywniała, usta zaczęły drżeć. Skinęłam, żeby wyszła porozmawiać. Najpierw coś mamrotała, ale w końcu się przełamała:

„Nie zaprosiłam was… bo… jesteście ze wsi. Wstydziłam się. Nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, iż moi rodzice to zwykli wieśniacy…”

Te słowa wbiły się w serce. Jak nóż. Jak to? My? Wstyd? My, którzy oddaliśmy jej wszystko? Którzy pracowaliśmy bez dni wolnych, żeby miała przyszłość?

„A Jakub?” – spytałam, ledwo łapiąc oddech. „Wiedział?”

„Tak. Chciał, żebyście byli na weselu. choćby wysłał zaproszenie, ale powiedziałam mu, iż odmówiliście…”

Otóż to. My – wstyd, który ukryła. choćby nie dała nam szansy, by być z nią w najważniejszym dniu jej życia. Nie powiedziała, nie wytłumaczyła, po prostu nas wykresliła.

Wróciliśmy jeszcze tego samego dnia. Bez łez, bez awantur. Tylko w sercach – pustka. Jak żyć dalej, gdy własne dziecko się od ciebie odwróciło? Jak uwierzyć, iż to wszystko nie było na próżno? Że wychowaliśmy nie obcą osobę?

Od tamtej pory Wiki się nie odezwała. My też milczymy. Nie z powodu urazy – goryczy. Tylko dlatego, iż nie wiemy, co powiedzieć tej, która tak łatwo nas zdradziła.

Idź do oryginalnego materiału