Moja córka wstydziła się nas, bo jesteśmy z prowincji, i nie zaprosiła nas na ślub…

newsempire24.com 2 tygodni temu

Moja córka wstydziła się nas, bo jesteśmy ze wsi. I nie zaprosiła na swój ślub…

Żyliśmy z mężem skromnie, ale uczciwie. Własny dom, ogródek, krowy, codzienne troski – całe nasze życie kręciło się wokół jednego: wychować naszą jedyną córkę na dobrego człowieka. Dla niej gotowi byliśmy na wszystko. Wszystko, co najlepsze – dla niej. Nowe buty? Proszę bardzo. Płaszcz, żeby nie odstawała od miejskich? Oczywiście. Zdjęlibyśmy z siebie ostatnią koszulę, byle tylko miała to, co inni. Dorastała piękna i bystra. Uczyła się świetnie, marzyła o życiu w mieście. A my tylko się cieszyliśmy – nasza Kinga będzie miała lepszy los niż my.

Mąż, dzięki dawnym znajomościom, załatwił jej miejsce w prestiżowej warszawskiej uczelni. Na państwowym. Byliśmy z tego dumni jak z własnego sukcesu. Wspieraliśmy ją, jak mogliśmy – finansowo i słowem. Każdy jej powrót do domu był dla nas świętem. Słuchaliśmy jej opowieści jak bajki: praca w biurze, narzeczony z dobrej rodziny – Kamil, syn biznesmena. Promieniała, gdy o nim mówiła. A my tylko myśleliśmy: żeby już ten ślub…

Lata mijały, a oficjalnego oświadczyn nie było. Mężowi w końcu puściły nerwy: „Zaproś Kamila do nas, niech choć poznają!”. Wymigiwała się, tłumaczyła zajęciami. Raz, drugi. Podejrzenia rosły. Coś było nie tak. Pewnego dnia postanowiliśmy – pojedziemy do Warszawy sami. Adres znaleźliśmy w starych papierach. Kupiliśmy słodycze, ubrali się od święta i ruszyliśmy.

Dom okazał się przepiękny. Kamień, szkło, ochrona. Przywitał nas miły mężczyzna i zaprosił do środka. Wnętrze – jak z filmu. Staliśmy jak słupy soli, aż w końcu poproszono nas do salonu. I wtedy to zobaczyłam. Na stole – wielkie, oprawione zdjęcie ślubne. W białej sukni, z bukietem – nasza Kinga. Mąż zdrętwiał jak posąg. A ja poczułam, jak ugina się pode mną podłoga.

— A wy dlaczego, swoją drogą, nie przyjechaliście na wesele? — nagle zapytał Kamil.

Spojrzeliśmy na siebie z mężem. Co mu odpowiedzieć? Że w ogóle nie wiedzieliśmy? Wtedy weszła ona. Kinga. Jej twarz zesztywniała, usta zadrżały. Skinęłam, żeby wyszła ze mną porozmawiać. Najpierw coś bełkotała, ale w końcu wybuchnęła:

— Nie zaprosiłam was… bo… jesteście ze wsi. Wstydziłam się. Nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, iż moi rodzice to zwykli wieśniacy…

Te słowa wbiły się w serce jak nóż. Jak to? My? Wstyd? My, którzy oddaliśmy jej wszystko? Którzy harowaliśmy bez dni wolnych, żeby miała przyszłość?

— A Kamil? — spytałam, ledwo łapiąc oddech. — On wiedział?

— Tak. Chciał, żebyście byli na ślubie. choćby wysłał zaproszenie, ale powiedziałam mu, iż odmówiliście…

I tak to wygląda. Byliśmy wstydem, który ukryła. choćby nie dała nam szansy być w najważniejszym dniu jej życia. Nie powiedziała, nie wytłumaczyła – po prostu nas wymazała.

Wróciliśmy jeszcze tego samego dnia. Bez łez, bez awantur. Tylko w środku – pustka. Jak żyć dalej, kiedy własne dziecko nas odrzuciło? Jak uwierzyć, iż to wszystko nie poszło na marne? Że wychowaliśmy nie obcego człowieka?

Od tamtej pory Kinga nie dzwoni. My też milczymy. Nie przez urazę – przez ból. Bo nie wiemy, co powiedzieć tej, która tak łatwo nas zdradziła.

Idź do oryginalnego materiału