Mój mąż porównuje mnie do żony swojego kolegi: Jego oczekiwania byłej nie uwzględniają naszej sytuacji rodzinnej

polregion.pl 16 godzin temu

Dziś znów usłyszałam to samo od mojego męża, Krzysztofa. Narzeka, iż nie gotuję tak wyszukanych potraw jak żona jego przyjaciela, Marcina. Agata to niesamowita kobieta i prawdziwa mistrzyni kuchni. Nie zaprzeczam, gotuje przepysznie, ale zajmuje jej to masę czasu. Dla niej kuchnia to pasja, miejsce, gdzie tworzy od rana do wieczora. A ja? Targam się między pracą, dzieckiem a domem, a jego wymówki wbijają się we mnie jak noże.

Agata jest teraz na urlopie macierzyńskim, a jej życie to marzenie każdej matki. Jej rodzice, choć rozwiedzeni, uwielbiają wnuka i chętnie zabierają go od rana. Babcie i dziadkowie prześcigają się w spacerach z wózkiem, karmieniu malucha, a wieczorem przywożą go do domu. Agata budzi się, oddaje dziecko szczęśliwym krewnym, wraca do łóżka, a potem spokojnie sprząta. Ma cały dzień, by tworzyć kulinarne arcydzieła. Nikt jej nie rozprasza, nie ciągnie — pełna wolność. Eksperymentuje, próbuje nowych przepisów, a każdego wieczoru na ich stole ląduje coś wyjątkowego. Jej rodzina daje jej tę możliwość, i szczerze się za nią cieszę.

Ale Krzysztof tego nie rozumie. Patrzy na Agatę i widzi ideał, do którego, jego zdaniem, powinnam dążyć. „Ona jest na macierzyńskim, z dzieckiem, a wszystko ogarnia! — rzuca mi w twarz. — A ty gotujesz byle jak, ciągle to samo”. Jego słowa bolą jak policzki. Skąd mam wziąć pięć-sześć godzin dziennie na gotowanie? Pracuję na pełen etat, a wieczorem odbieram naszą córkę Olę z przedszkola. Wracamy do domu koło siódmej. Staram się zrobić coś szybkiego: ziemniaki z patelni, kurczaka z piekarnika, makaron z sałatką z ogórków i pomidorów. To jedzenie, które ratuje nas przed głodem, ale dla Krzysztofa to powód do drwin.

Gdybym zaczęła gotować skomplikowane dania jak Agata, kolacja byłaby gotowa o północy, a rodzina poszłaby spać głodna. Ale mąż tego nie widzi. Wciąż powtarza: „Agata codziennie wymyśla coś nowego dla Marcina, a tobie chyba wszystko jedno”. Jego podziw dla jej kulinarnych wyczynów brzmi jak oskarżenie o moją nieudolność. Mam dość usprawiedliwień. Gdyby Agata miała taki macierzyński jak większość — gdy nie ma czasu choćby na prysznic — też gotowałaby pierogi z marketu, a Marcin jadłby je bez pretensji.

Cieszę się dla Agaty i Marcina. Brawo, iż nie wyleguje się na kanapie, tylko działa w kuchni, radując męża. Ale boli mnie, iż Krzysztof ciągle mnie z nią porównuje. Jakby nie widział, jak różnią się nasze życia. Ja pracuję na pełen etat, a wieczorem pędzę po Olę do przedszkola. Agata jest na macierzyńskim, a dzięki rodzicom ma całe dnie dla siebie. Oczywiście, iż ma więcej czasu! Też chciałabym taki urlop jak ona, ale nasi rodzice nie palą się do opieki nad wnuczką. Kochają Olę, ale nie są gotowi spędzać z nią całych dni.

Krzysztof nie odpuszcza. „Przynajmniej w weekend mogłabyś ugotować coś specjalnego” — mruczy. A ja co, nie jestem człowiekiem? Nie potrzebuję odpoczynku? Pięć dni w tygodniu haruję w pracy, a potem mam stać przez cały weekend przy kuchni, by zadowolić jego zachcianki? Czasem myślę, iż szuka pretekstu do rozwodu. Czy naprawdę nie rozumie, jak niesprawiedliwe są jego słowa? A może specjalnie chce mi zrobić przykrość? Mam dość tłumaczenia, iż robię, co mogę. Chcę, żeby wreszcie zobaczył mnie — nie Agatę, ale swoją żonę, która ze wszystkich sił stara się utrzymać rodzinę na powierzchni.

Idź do oryginalnego materiału