Kinga zastygła w bezruchu, usłyszawszy słowa teściowej. Palce same rozwarły się, a taca z hukiem runęła na podłogę werandy. Kawałki szkła rozprysły się we wszystkie strony.
Wojciech i Halina Kazimierzowa gwałtownie się odwrócili. Na twarzy teściowej strach gwałtownie zastąpiło udawane współczucie.
— Dziecinko! Skoczyła na równe nogi. — Nie pokaleczyłaś się? Pomogę ci!
— Niech pani do mnie nie podchodzi — Kinga wyciągnęła rękę jak tarczę. — Wszystko słyszałam.
Spojrzała palącym wzrokiem na męża. Wojciech siedział ze zwieszonymi ramionami, wbijając wzrok w podłogę i nerwowo gniotąc obrus.
— Wojciechu — głos Kingi brzmiał jak napięta struna. — Masz mi coś do powiedzenia?
— Kinguś, źle zrozumiałaś! Zaczęła Halina Kazimierzowa. — To tylko takie gdybanie…
— Nie do pani mówię — przerwała jej ostro Kinga. — Wojciech?
Zapadła ciężka cisza.
— Synku — odezwała się znowu Halina, podchodząc do Wojciecha i kładąc mu rękę na ramieniu. — Przecież nie opuścisz matki?
Wojciech powoli podniósł głowę. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Kingi — widziała w nim ból i głęboki wstyd.
— Mamo — jego głos brzmiał cicho, ale stanowczo. — Kocham cię. Jesteś moją matką i zawsze będę się tobą opiekował.
Halina Kazimierzowa triumfalnie się uśmiechnęła, rzucając Kingi zwycięskie spojrzenie. ale Wojciech powstał i dodał:
— Ale Kingę kocham bardziej. I nie zrobię nic, co ją zrani lub skrzywdzi.
Uśmiech zniknął z twarzy teściowej.
— Co ty wygadujesz, synu? — wyszeptała.
— Mówię, iż powinnaś spakować rzeczy i wyjechać — odparł twardo Wojciech. — I nie wracać, dopóki nie przeprosisz Kingi i nie zrozumiesz, iż nie ma nic ważniejszego od rodziny, którą stworzyłem.
— Rodziny?! — oczy Haliny rozszerzyły się ze złości. — A kim ja jestem? Ja, która cię urodziłam i wychowałam!
— Mamo — Wojciech pokręcił głową. — Próbowałaś zmusić mnie, bym oszukał własną żonę i odebrał jej dom. To nie pierwszy raz, gdy mną manipulujesz.
— To ona cię zmieniła! — wrzasnęła Halina, wyciągając palec w stronę Kingi. — Odwróciła syna od matki! Obyś przepadła!
— Dość — Wojciech podniósł głos, a teściowa urwała. — Nie będę już tego słuchał. Albo przepraszasz, albo wychodzisz natychmiast.
Jej wargi drżały.
— Jej wybierasz? — szepnęła. — Wyrzucasz matkę na ulicę?
— Masz swój dom, mamo — powiedział zmęczonym głosem Wojciech. — I jak zawsze, będę ci pomagał finansowo. Ale twoja obecność tutaj jest niepożądana.
Zaszlochała i wpadła do domu, a chwilę później rozległ się trzask drzwi. Kinga i Wojciech zostali sami na werandzie wśród szkła.
— Przepraszam cię — szepnął Wojciech, robiąc krok w stronę żony. — Nie powinienem był milczeć. Nie powinienem był choćby tego słuchać.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — cicho zapytała Kinga. — Chodziłeś ostatnio jak nie swój.
— Prosiła, żebym porozmawiał z tobą o sprzedaży domu — przyznał się Wojciech. — Mówiła, iż jest samotna, iż dom jest dla nas za duży. Nie wiedziałem, jak zacząć tę rozmowę. A potem przyjechała i zaczęła naciskać, iż jeżeli się nie zgodzisz, trzeba działać… inaczej.
— Naprawdę wybrałeś mnie, a nie ją? — spytała Kinga, patrząc mu w oczy.
— Kocham ją — odparł prosto Wojciech. — Ale to, co proponowała, to nie była miłość, tylko samolubstwo. Nie będę w tym uczestniczył.
Kinga podeszła do męża i pozwoliła się przytulić.
Następnego ranka Halina Kazimierzowa wyjechała bez pożegnania. ale spokój nie wrócił — rozpoczęły się niekończące telefony.
— Mamo, nie zmienię zdania — powtarzał stanowczo Wojciech. — Nie porzucam ciebie. Ale i Kingi nie porzucę.
Z czasem telefony ucichły. Wojciech był nieugięty. Pewnego wieczoru, gdy z Kingą pili herbatę na werandzie, uśmiechnął się — po raz pierwszy od dawna szczerze i swobodnie.
— Wiesz co? — powiedział, patrząc na żonę. — Chyba daliśmy radę.
Kinga skinęła głową, ściskając jego dłoń. Dom znów stawał się ich twierdzą.