Gorące z miłości
Witalij i Ludmiła właśnie wrócili z supermarketu. Obładowani zakupami, wnieśli torby do kuchni i zaczęli je rozpakowywać. Witalij, pochłonięty swoimi myślami, nagle odwrócił się do Ludmiły i z lekkim uśmiechem powiedział:
— Ludko, idź odpocząć. Ja coś specjalnego przygotuję… Moje ulubione danie. Gulasz!
— Umiesz gotować gulasz? — Ludmiła zastygła, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia.
— No pewnie, a co w tym dziwnego? — odparł szczerze zaskoczony.
— Nie… Tylko… — Ludmiła nagle zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się. Cicho, ale mocno, jakby cały jej ból wylał się naraz.
Witalij zbliżył się niepewnie i usiadł obok niej.
— Ludko, co się stało?
Nie od razu mogła odpowiedzieć, ale w końcu, ocierając łzy, wyszeptała:
— Nikt… od lat… nie ugotował dla mnie gulaszu. Ani razu. Mama kiedyś, dawno temu… A potem tylko ja, zawsze dla kogoś. A on… Michał… tylko jadł, pił, imprezował… A ja ciągle dźwigałam ten ciężar…
Witalij spuścił wzrok. Wiedział, iż Ludmiła niedawno się rozwiodła. I wiedział, jak było jej ciężko.
Rozstanie z Michałem było nieuniknione. Wpadł w ciąg alkoholowy tuż przed rodzinnym wyjazdem, nie pojawił się na dworcu, gdzie czekali na niego żona i syn. Wtedy Ludmiła zrozumiała: koniec. Dość. Nie można już dłużej tego znosić.
Najpierw była ulga. Noc bez trzaskania drzwiami i pijackich rozmów w kuchni. Bez hałasu lodówki o trzeciej nad ranem. Bez śmierdzących alkoholem kumpli. Cisza i wolność. Ale po pół roku ta cisza stała się przytłaczająca. Dusiła.
Tak, Ludmiła miała syna Olka, pracę, wierne przyjaciółki. Ale nie miała tego, co najważniejsze — bliskości drugiej osoby. Zrozumienia. Ciepła.
Szukając rozwiązania, zwróciła się do brata Artura:
— Może znasz kogoś porządnego?… Żeby bez ciągłych imprez i wchodzenia w życie z butami.
Artur uśmiechnął się:
— Jest jeden. Witalij. Prosty, ale solidny. Nie przystojniak, ale dobry człowiek. Wierz mi, złego bym ci nie polecił.
Na pierwszym spotkaniu Witalij wydał się Ludmile zbyt zwyczajny. Szczupły, wysoki, z twarzą daleką od standardów z kolorowych pism. Niewyróżniający się, ale… miał dobre oczy. Prawdziwe.
„Z czasem się przyzwyczai” — pomyślała i postanowiła spróbować. Gorzej już nie będzie.
Pierwsze randki były powściągliwe, choćby trochę niezręczne. A potem Witalij nagle zniknął. Na tydzień. Ludmiła uznała, iż nie spodobała mu się. Zawstydziła się, poczuła urazę. A on nagle wrócił — z tortem i kwiatami.
— Wysłali mnie w delegację. Przepraszam, iż nie uprzedziłem.
Od tamtej pory zaczęli widywać się częściej. Spacerowali, rozmawiali. Olek na razie pozostawał w ukryciu — bała się spłoszyć to delikatne uczucie, które zaczynało w niej rosnąć.
Pewnego dnia spotkali się pod sklepem. Zakupy, jak na złość, były ciężkie. Witalij machnął ręką:
— Mam samochód. Wrzucimy do bagażnika.
— Samochód? Nie wiedziałam…
Gdy pakowali torby, podszedł do nich Michał. Pijany, jak zwykle. Z wykrzywioną twarzą. Rzucił okiem na Witalija i natychmiast zaczął drwić:
— A to ci niespodzianka! Znalazła sobie faceta, co? A ja, między nami mówiąc, chcę widzieć się z synem!
— Były? — szepnął Witalij.
— Tak… — westchnęła Ludmiła.
— Idź, Michał — powiedziała cicho. — Nie teraz.
— O, przestraszyła się! A ty, frajerze, uważaj na siebie! — rzucił Michał, zataczając się, i odszedł.
Witalij się powstrzymał. Wiedział, iż to dla niej.
W domu Ludmiła w milczeniu rozpakowywała zakupy. Potem usiadła na stołku i objęła się za ramiona.
— Zawstydziłaś się? — zapytał cicho.
— Trochę…
— Wciąż go kochasz?
— Nie. Te uczucia dawno umarły. Zostały tylko pretensje.
— To wszystko przed nami. Odpocznij, przygotuję gulasz.
— Naprawdę potrafisz? — znów się zdziwiła.
— Oczywiście.
I znów — łzy. Ze zmęczenia. Z wrażenia, iż wreszcie jest ktoś, kto nie żąda, nie wykorzystuje, nie niszczy, ale po prostu chce dla niej ugotować…
Witalij krzątał się w kuchni. A Ludmiła zasnęła w pokoju. Podszedł, poprawił jej koc, zasunął firankę. Zatrzymał się na chwilę — i pogłaskał ją po włosach. Jakby dotykał czegoś świętego.
Nagle — dźwięk w drzwiach.
„Syn?…” — pomyślał.
Ale do mieszkania wszedł Michał.
Minutę później znów stał na klatce, trzaskając drzwiami.
— Spróbuj tylko wrócić! — warknął Witalij. I wrócił do kuchni sprawdzać ziemniaki.
Pół godziny później Ludmiła wyszła, przeciągając się. Uśmiechnęła się.
— Ktoś przychodził?
— Chyba ci się śniło — odparł łagodnie.
A w myślach dodał: „Teraz będę ją chronił. Zawsze”.
Tego wieczoru Ludmiła powiedziała:
— Chcę, żebyś poznał Olka. I… jutro wymienię zamki w drzwiach.
Miesiąc później wzięli ślub. Artur był szczęśliwy. Ciągle powtarzał Olkowi:
— Masz teraz tatę. Prawdziwego. Dbaj o niego.
A chłopiec kiwał głową.
A Witalij wieczorem znów gotował gulasz. I nie mógł uwierzyć, iż tak po prostu zaczyna się prawdziwe szczęście. Prawdziwe — z miłości, z dobroci… i ze zwykłego gulaszu.