Marzenie na kołach: podróż przez ból i wolność

twojacena.pl 6 dni temu

*Och, słuchaj, mam taką historię do opowiedzenia…*

Jadwiga i Tadeusz, mieszkający w małym miasteczku pod Białymstokiem, w końcu spełnili swoje największe marzenie. Latami oszczędzali, odmawiali sobie wszystkiego, sprzedawali warzywa z działki, brali dodatkowe prace. Łączył ich jeden cel: kupić solidny samochód i wyruszyć w podróż, o której marzyli od dnia ślubu.

I stało się! W garażu obok podstarzałego Malucha stanął lśniący czarny SUV. Tadeusz, błyszcząc z dumy, krążył wokół niego, delikatnie dotykając karoserii, jakby bał się, iż to cudo zniknie. Jadwiga siedziała na fotelu pasażera, z zamkniętymi oczami, wyobrażając sobie dalekie horyzonty, które tak długo chcieli zobaczyć.

Trasa była zaplanowana co do kilometra jeszcze lata temu. Tadeusz obliczył spalanie, zaznaczył stacje benzynowe i kempingi, rozpisał każdy dzień podróży z uwzględnieniem odpoczynku. Zajął się techniczną stroną: drogą, serwisem auta, wyborem trasy. Jadwiga zaś przygotowała listę kawiarni i restauracji, gdzie mieli spróbować lokalnych potraw. Przejrzała każdą atrakcję po drodze: gdzie zrobić zdjęcie, co zwiedzić, które muzea odwiedzić. Przygotowali się perfekcyjnie, jak na wyprawę życia.

O swoim marzeniu nie powiedzieli ani córce, ani zięciowi. To było ich prywatne, najgłębsze pragnienie, ich wspólny sekret. Po co wciągać dzieci?

Lato miało się ku końcowi. Zostało tylko dokończyć sprawy na działce i można było ruszać w drogę. Tego dnia zamykali sezon: odcięli wodę, schowali narzędzia, zapakowali słoiki z przetworami, jabłka i marchew do bagażnika Malucha. Dwadzieścia kilometrów do miasta minęło jak sen. Tadeusz cicho nucił ulubioną melodię, a Jadwiga, z uśmiechem, patrzyła przez okno, wyczekując ich wielkiej przygody.

Nagle piosenka urwała się. Tadeusz kurczowo złapał kierownicę, zbladł i gwałtownie zahamował. Autem zarzuciło, pas wbił się Jadwidze w klatkę piersiową. Tadeusz osunął się na kierownicę. Zamarła, nie mogąc się poruszyć, a potem z krzykiem rzuciła się do niego. Nie oddychał. Jej palce drżały, serce waliło, umysł nie chciał przyjąć do wiadomości, co się stało.

Jadwiga wykręciła pogotowie, złapała butelkę wody, zmoczyła chusteczkę, próbując go ocucić. Ale nie reagował. Lekarze, którzy przyjechali po kilku minutach, potwierdzili najgorsze: Tadeusz nie żyje. Mówili coś o sercu, ale słowa tonęły w dzwoniącej pustce. Przyjechała policja, córka z zięciem. Zadawali pytania, składali kondolencje. Córka szlochała, a Jadwiga siedziała na fotelu pasażera, jak skamieniała, patrząc, jak zabierają ciało jej Tadka.

Następne dni zlewały się w jeden szary czas. Jadwiga działała automatycznie: chodziła, gdzie kazali, robiła, co mówili, kiwała głową, gdy trzeba. Nie płakała — łzy jakby wyschły w środku. Jej dusza umarła razem z mężem, zostawiając tylko pustą skorupę zamkniętą w czterech ścianach mieszkania.

Tak minęło dziewięć dni, czterdzieści, trzy miesiące. Córka Kinga przychodziła, przynosiła zakupy, próbowała rozmawiać, ale Jadwiga milczała, oderwana od rzeczywistości jak cień.

Pewnego dnia Kinga niespodziewanie zapytała:
— Mamo, a czyj samochód stoi w naszym garażu?
— Tadek kupi… — zaczęła Jadwiga, ale głos się załamał.

Wtedy wspomnienia runęły lawiną: kupno auta, zachwyt Tadeusza, jego głośny śmiech, ich plany. Oddech się zaparł, łzy przypaliły oczy. Rozpłakała się po raz pierwszy od miesięcy, nie słysząc pytań córki: *„Tata kupił? Kiedy? Dlaczego nie powiedzieliście? Za jakie pieniądze?”* Pytania sypały się, ale Jadwiga nie odpowiadała — szlochała wniebogłosy, uświadamiając sobie, iż już nigdy nie zobaczy jego uśmiechu, nie usłyszy głosu, nie poczuje ciepła jego dłoni.

Płakała cały dzień i prawie całą noc. Zasnęła nad ranem, a gdy się obudziła, zrozumiała: trzeba żyć dalej. Bez niego. Będzie ciężko, może choćby nie do zniesienia, ale trzeba.

Nadeszła wiosna i Jadwiga zaczęła szykować się na działkę. Może z przyzwyczajności, a może po to, by zająć czymś myśli, by nie utonąć w pustce. W plecaku Tadeusza — którego nie dotykała od tamtego dnia — znalazła znajomą teczkę. Czarną, sfatygowaną, z ich marzeniem w środku.

Otworzyła. Serce zabiło tak mocno, iż myślała, iż wyskoczy z piersi, a potem scisnęło się w kulkę. *„Jakie teraz marzenie? Nie ma marzenia!”* — pomyślała z bólem, zatrzaskując teczkę. Chciała odłożyć ją jak najdalej, ale w końcu wsunęła do torby.

Na działkę jechała pociągiem. Zięć obiecywał, iż podwiezie ich SUV-em, ale sprawy go pochłonęły i Jadwiga nie miała pretensji. Rozumiała: młodzi mają swoje życie. A auto? Niech będzie ich. Jej już nie jest potrzebne.

Wieczorem, siedząc w ciszy domku, przypomniała sobie o teczce. Wyjęła, otworzyła — i natychmiast zamknęła. Ból wrócił. Nazajutrz znów nie wytrzymała, zaczęła przeglądać. Potem czytać. I tak każdego wieczora. Odnajdywała notatki Tadeusza, jego drobiazgowe zapiski o trasie, stacjach, kempingach. Z każdym dniem ból stawał się cichszy, a w sercu zapalała się iskra. Czuła, jakby był obok i znów razem planowali podróż.

Pod koniec lata Jadwiga ożyła. Wiedziała, co robić. Wróciła do miasta i zapisała się na kurs prawa jazdy — nie byle jaki, tylko ekstremalny. Samotna podróż to poważna sprawa. Młody instruktor patrzył na nią sceptycznie, ale ona, jak uparta uczennica, uczyła się, ściskając kierownicę, aż dłonie drżały z wysiłku.

I udało się! Prawo jazdy miała w kieszeni.

Pewnego wieczoru Jadwiga przyszła pod dom córki. SUV stał na parkingu. Podeszła, pogłaskała karoserię, zauważając drobne rysy, jakby żałowała auta. Zadzwoniła do Kingi, poprosiZ kluczami w dłoni wsiadła za kierownicę, włączyła silnik i ruszyła w drogę, której nigdy nie miała jechać sama.

Idź do oryginalnego materiału