Obca więź

polregion.pl 5 godzin temu

Po otrzymaniu premii w zakładzie, Andrzej siedział z dwoma kumplami w małej knajpce. Premia nie była duża, ale on, jako kawaler, nie przejmował się specjalnie pieniędzmi.

– Są dobrze cieszył się. Nie ma? Trudno, poczekam do wypłaty.

Tak mówił kolegom, gdy ci narzekali, iż żony zabierają im całą forsę, a jeżeli udało im się gdzieś schować zapas, to był mały sukces.

– No tak, Andrzej, samotnemu żyje się lżej westchnął Marek. A u mnie trzech synów, a pensja cóż, nie złota. Słuchaj, radzę ci nie żenić się, bo potem żona też będzie cię męczyć: dzieci jeść chcą, buty się rozpadają, ubrania z nich wyrastają… no, sam rozumiesz.

Chłopaki się śmiali, aż nagle podeszła do nich dziewczyna żywa, wesoła i całkiem ładna. Od razu zauważyła Andrzeja i usiadła mu na kolanach. Był najmłodszy z całej paczki i trochę się speszył, ale i tak ją objął.

– Jestem Małgosia! przedstawiła się wesoło. A ty?

– Andrzej no, może Andrzejek odparł, a kumple mrugali do siebie i chichotali.

Małgosia wstała i usiadła na krześle, które Marek przysunął z innego stolika. Andrzej był wiejskim chłopakiem, dopiero od roku mieszkał i pracował w mieście. Nieśmiały z natury, nie wiedział, jak się zachować wobec takich śmiałych dziewczyn, ale Małgosia bardzo mu się spodobała. Tego wieczoru wyszli razem, a rano obudził się obok niej.

– Muszę do pracy powiedział, gwałtownie się ubierając, a ona leżała dalej.

– Andrzejku, mam nadzieję, iż to nie nasze ostatnie spotkanie? przeciągnęła się leniwie. Przyjdź do mnie po pracy, będę czekać.

Dzień w pracy ciągnął się niemiłosiernie, ale po zmianie Andrzej pobiegł do Małgosi jak na skrzydłach. Czekała na niego w swoim pokoju w akademiku. Zakochał się w tej barwnej, żywej dziewczynie, choć prawie jej nie znał. Kumple ostrzegali, iż często kręci się w męskim towarzystwie, ale Andrzej i tak się oświadczył.

Rok później urodziła się im córeczka Kinga. Na początku Małgosia była całkiem dobrą gospodynią gotowała, sprzątała, zajmowała się dzieckiem. Ale gdy Kinga skończyła roczek, wszystko się zmieniło. Andrzej był w pracy, a ona zostawiała córkę u sąsiadki i wychodziła. Wracał po robocie, a Kinga była u niej, a ta już krzyczała:

– Andrzej, ja mam dwie córki i sama roboty po uszy, a tu jeszcze twoja! Powiedz swojej Małgosi, iż więcej nie będę Kingi pilnować!

Kłócili się, awanturowali. Andrzej groził żonie, iż jeżeli znów zostawi dziecko i wróci pijana, to pożałuje. Ale Małgosia zaczęła przyprowadzać do domu swoich znajomych. Wracał po pracy, a tam impreza. Wyrzucał wszystkich na zbity pysk. Pewnego razu, gdy znowu się pokłócili, Małgosia rzuciła:

– Zabieraj Kingę i wynoś się na cztery wiatry, nie potrzebuję was obojga! Wracaj na wieś!

I tak zrobił. Już wcześniej o tym myślał, ale wciąż miał nadzieję, iż Małgosia się opamięta. Na wsi jego matka, Halina, była ciężko chora i choćby nie wstawała z łóżka. Sąsiadka, Kasia, się nią opiekowała. Domy stały blisko, choćby nie trzeba było wychodzić przez bramę płot między podwórkami prawie się zawalił. Kasia schodziła ze swojego ganku i od razu była u Haliny. Wygodnie było przynosić jedzenie.

Andrzej dawno nie był w rodzinnej wsi i nie wiedział, iż matka już leży. A poza nim nie miała nikogo. Teraz miał trudną sytuację chora matka i dwuletnia Kinga. Znalazł pracę na wsi, a Kingą zajmowała się Kasia, która miała swojego syna, Wojtka trzyletniego. Dzieci bawiły się razem.

– Dzięki, Kasia, sam nie wiem, co bym bez ciebie zrobił dziękował sąsiadce.

Kasia była zamężna, ale mąż, Krzysiek, to był niepoukładany typ pił, awanturował się. Ileż to razy Andrzej uczył go rozumu! Ale ostatnio tak go pouczył, iż Krzysiek ledwo odleżał, zebrał się i wyniósł z domu na dobre. Podobno wyjechał do matki do sąsiedniej wsi. Kasia nie płakała wręcz przeciwnie, dziękowała Andrzejowi. Bała się swojego męża.

– Boże, Andrzej, taki spokój w domu dobrze, iż go przepędziłeś, już nie wróci. Ze mną nie miał oporów, ale innych się bał.

Kasia się rozwiodła. A miesiąc później zmarła matka Andrzeja.

Pochowali Halinę. Teraz Andrzej szedł do pracy, a Kinga biegła do Kasi. W podzięce pomagał sąsiadce we wszystkim. Jego domek był mały i stary jeszcze dziadkowie w nim mieszkali. U Kasi dom był porządny. Jej ojciec, Stanisław, był znanym w okolicy cieślą. Sam sobie postawił solidny dom, ale niedługo w nim pomieszkał.

Rodzice Kasi odeszli jeden po drugim najpierw ojciec (mówili, iż nadwyrężył się, nosząc sam belki), a matka dwa lata później nagle zachorowała i gwałtownie umarła. Kasia została w szesnastym roku życia ze starszą siostrą.

Wkrótce siostra wyszła za mąż i wyjechała. Kasia miała już osiemnaście lat, została sama. Wtedy oświadczył się jej Krzysiek. Halina, matka Andrzeja, radziła:

– Wyjdź za mąż, Kasia, skoro Krzysiek się stara. Po co samotnie w domu?

I wyszła. Urodził się Wojtek. Kasia była szczęśliwa, kochała syna, ale z mężem coraz bardziej się rozczarowywała, gdy ten zaczął pić niemal codziennie.

Po śmierci matki Andrzej zaczął się zastanawiać. Podobała mu się Kasia bardzo. Z Małgosią nie było porównania. Gospodarna, troskliwa, dobra, gotowała smacznie, a na niego patrzyła ciepło i czule.

– Jak mogłem ożenić się z Małgosią A taka jak Kasia to dopiero żona powinna być. A ja, nie znając porządnych dziewczyn, wlazłem w to rozmyślał często.

Pewnego dnia wrócił z pracy, a Kinga leżała u sąsiadki w łóżku z gorączką.

– Kinga zachorowała, już wołałam felczera, dałam jej leki na temperaturę. Niech leży, niech zostanie u mnie. Napoiłam ją ciepłą herbatą z malinami.

Przestraszył się o córkę, choćby niePo trzech tygodniach zalotów, podczas których Andrzej przynosił Kasi kwiaty z polnego zbioru i wieczorami siadali razem na ganku, w końcu się oświadczył, a ona przyjęła jego propozycję z radością, i tak Kinga z Wojtkiem zostali rodzeństwem nie tylko z nazwy, ale i z prawdziwej miłości.

Idź do oryginalnego materiału