„Mamo, znowu przyszedł ten bezdomny!” – córka skrzywiła się z pogardą.

newsempire24.com 1 tydzień temu

— Mamo, znowu ten menel pod domem! — córka skrzywiła się z niesmakiem.

— Żaden on nie menel! Ma swój pokój. Po prostu pechowiec.

Matka wybiegła na klatkę schodową i, uśmiechając się serdecznie, zaczęła zapraszać gościa do środka. Ten jednak się wzbraniał i, zawstydzony, poprosił tylko o pożyczkę. Kobieta wróciła z paczuszką kanapek oraz żądaną sumą:

— Masz, zjedz coś.

Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając dziurawe uzębienie, obiecał zwrócić pieniądze za tydzień i wyszedł na ulicę, gdzie czekali na niego równie zaniedbani kumple.

— Po co ty w ogóle tego… menela zapraszasz?! — córka celowo przeciągnęła ostatnie słowo. — Zawsze mu dajesz kasę, którą nigdy nie oddaje!

— Ależ oddaje! Czasem.

— Oj, daj spokój! Raz czy dwa. Swoją drogą, skąd u niego ten przezwisko — „Trzymaj się”?

— Bo to jego ulubione słowo. Każdemu mówi „trzymaj się”, jak komuś życie nie wychodzi. A sam… no cóż, nie utrzymał się na fali. Wcale nie jest stary, ale alkohol nikogo nie upiększa. Do tego nieszczęśliwa miłość. Nieodwzajemniona. Bo on mnie kocha, a ja jego nie.

— Kocha?! Ciebie?! To wy… mieliście coś? — Córka aż podskoczyła na krześle, oczy jak spodki.

Matka zawahała się, ale w końcu westchnęła i zaczęła:

— Znamy się od dawna. Kiedyś, za młodu, pokłóciłam się z chłopakiem. Zostałam bez grosza, sama, w nocy, na drugim końcu miasta. Telefonów komórkowych wtedy nie było, a i tak nie miałam do kogo zadzwonić. Szłam pieszo. Co innego mi zostało? Samochody się zatrzymywały, ale kierowcy albo nie chcieli mnie zabrać, albo proponowali „zapłatę w naturze”. Taksówkarze… no cóż, typowe. Aż tu nagle przejechał Sławek. On też wtedy jeździł taksówką:

— Pani! Nie wie pani, gdzie tu jest Palma de Mallorca?

Ja, nieświadoma żartu, zaczęłam tłumaczyć, iż nie mam pojęcia. A on się śmieje:

— Wsiadaj, piękna, pojedziemy razem szukać!

Dopiero później dowiedziałam się, iż to kurort w Hiszpanii. Marzyliśmy, żeby tam pojechać — gdzie niebo jest turkusowe, morze błękitne, a góry szmaragdowe. Ale pech chciał, iż poznał mnie ze swoim kumplem. Zobaczyłam go i… przepadłam. Jak ja go kochałam! Głupia!

Wkrótce wzięliśmy ślub, a Sławek, jak to często bywa, został świadkiem i przyjacielem rodziny. Mój pierwszy mąż okazał się babiarzem. Namęczyłam się z nim, zanim zrozumiałam, iż to zwykłe śmieciowie. Zaszłam w ciążę po roku. Wtedy środki antykoncepcyjne nie były tak dostępne, a w PRL-u, jak wiadomo, seksu nie było. Za to aborcje — owszem. Mój „ukochany” namówił mnie na tę ohydę. Skąd mu się wzięła taka elokwencja?

Zgodziłam się. I żałuję do dziś. Cierpiałam strasznie. Aborcje robiono wtedy w szpitalu na ulicy Mickiewicza. Taśmowa produkcja. Tam nie tylko skrobali, ale też dokładnie oczyszczali mózg z resztek romantycznych złudzeń. Praktycznie bez znieczulenia. Dali maskę do oddychania, ale co z tego? Ból nie do zniesienia! Dotarłam jakoś do sali, a tam same oszukane, nieszczęśliwe kobiety. Siedzimy przygnębione. Smutek. Czuję, jak we mnie wzbiera nienawiść do wszystkich facetów.

I nagle w głowie kręci mi się piosenka: „Słodką jagodę rwaliśmy razem, gorzką jagodę ja sama”. Myślę sobie: „Sukinsyny! Zero problemów!”. Ale wtedy wchodzi pielęgniarka i przynosi… nie uwierzysz — wiadro tulipanów i tort! Ogromny, pewnie z dwa kilo, „Truskawka ze śmietaną”. Takie torty robiono tylko na zamówienie przy ulicy Krakowskiej. Siedzę w kwiatach, pałaszuję tort, znów płaczę, ale tym razem ze szczęścia. — Kocha! Pamięta! Mój jedyny!

A na wieczku tortu tylko dwie słowa drukowanymi literami: „Trzymaj się, Natka!”. Wszystkie mi zazdrościły. Wróciłam do domu, promieniejąc, choć czułam się okropnie. Spojrzałam mężowi w oczy i zrozumiałam — to nie on, tylko Sławek o mnie myślał. No i się rozwiodłam. Ale ze Sławkiem też nie wyszło. Dobry, uczciwy, ale… nic do niego nie czułam. Pustka. Kiedy zrozumiał, iż nigdy go nie pokocham, zniknął. Pojechał podobno na północ, zarabiać. A ja poznałam twojego ojca. Los znów się do mnie uśmiechnął.

Sławek wrócił na początku lat 90. Straszne czasy. Na ulicach gangi terroryzowały ludzi. A tu moja siostra przyjechała z Kielc. Ładna dziewczyna. I banda złapała ją na podwórku. Wciągali do samochodu. Wtedy to było na porządku dziennym — zgwałcą, wyrzucą gdzieś za miasto, albo zabiją. Nikt nie reagował. Wszyscy się bali. Ale Sławek akurat siedział z kolegami, pił wino. Już wtedy powoli się staczał. To on jedyny się odezwał.

Jeden z bandziorów, wielki jak dąb, uderzył go raz. Sławek upadł, ale wstał i kamieniem wybił szybę w ich jeepie. Rzucili siostrę, a jego zaczęli tłuc. Boże, jak go bili! Zwierzęta! Później odwiedzałam go w szpitalu. Ocknął się dopiero po czterech dniach. Słyszę, coś mamrocze. Pochylam się, a on śpiewa piosenkę Krawczyka:

„Lekarz ciął mnie wzdłuż i wszerz,
mówiąc: «Chłopie, trzymaj się!»
A ja się trzymałem!”

Ale gangsterzy nie odpuścili. Kazali mu sprzedać mieszkanie. Miał przecież ładne, trzypokojowe, w centrum. gwałtownie je zamienił z dopłatą na pokój. Pieniądze oddał. Chcieli i pokój zabrać, ale w końcu trafili za kratki. Władza zaczęła zaprowadzać porządek. Ale Sławek już nie dał rady. Lekarz w szpitalu powiedział mi, iż tak go pobili, że… no, jako mężczyzna już nie funkcjonował. I wtedy się ostatecznie załamał.

Matka zamilkła. Córka też milczała, oszołomiona tą historią. Co tu w ogóle powiedzieć?

**Minął rok. Pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Przedstawiciel k

Idź do oryginalnego materiału