Miałam siostrę, z którą nie chcę już mieć nic wspólnego. Nasza więź od dawna była popękana, a teraz widzę jasno: różnimy się zbyt bardzo, by znaleźć wspólny język. Nazywała się Weronika, mieszkała w wystawnym dworku na obrzeżach dużego miasta. W jej domu było wszystko: przestronne pokoje, nowoczesne sprzęty, choćby basen w ogrodzie. Weronika osiągnęła to samodzielnie — najpierw zarabiała za granicą, potem założyła własną firmę w Polsce. Była prawniczką i, trzeba przyznać, bardzo skuteczną. ale jej sukces nie czynił z niej osoby, z którą przyjemnie się rozmawia.
Ja nazywam się Zofia, jestem pięć lat młodsza od Weroniki. Razem dorastałyśmy w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znali. Nasi rodzice byli zwykłymi ludźmi: mama pracowała w szkole, tata w fabryce. W dzieciństwie byłyśmy blisko, dzieliłyśmy się sekretami, marzyłyśmy o przyszłości. Ale z czasem Weronika się zmieniła. Zawsze była ambitna, pragnęła więcej, niż mogło jej dać nasze miasto. Po szkole wyjechała studiować do stolicy, potem za granicę. Byłam z niej dumna, wierzyłam, iż osiągnie wiele i pozostanie tą samą dobrą osobą. Myliłam się.
Gdy Weronika wróciła po latach, była już zupełnie inną kobietą — zimną, wyniosłą. Odnosiła się do mnie, jakbym nie była siostrą, ale przypadkową znajomą, niegodną jej „wysokiego poziomu życia”. Jej słowa często brzmiały jak wyrzuty: dlaczego nie dążę do więcej, dlaczego żyję „tak skromnie”? A ja nie chciałam z nią rywalizować. Mam swoje szczęście: pracuję w bibliotece, mam męża Stanisława i dwoje dzieci. Nie jesteśmy bogaci, ale jesteśmy szczęśliwi. Lubię swoją pracę, nasze rodzinne wieczory, spacery z dziećmi. Dla Weroniki jednak to pewnie wydawało się nudne i kilka warte.
Pewnego razu zaprosiłam ją na urodziny mojej córki. Myślałam, iż to szansa, by odnowić relację. Weronika przyjechała, ale cały wieczór zachowywała się, jakby robiła nam łaskę swoją obecnością. Krytykowała wszystko: jedzenie, nasz skromny dom, choćby metody wychowawcze. Mojej Marysi podarowała drogi tablet, ale dodała: „Może choć w ten sposób nauczysz się czegoś pożytecznego”. Byłam wstrząśnięta. Stanisław próbował rozładować napięcie, ale Weronika tylko wzdychała i spoglądała na zegarek. Tamtego wieczoru zrozumiałam: nie chcę jej więcej widzieć.
Ostatnią kroplą była sprawa z naszą mamą. Mama ciężko zachorowała i potrzebowała operacji. Opiekowałam się nią, brałam urlopy, szukałam lekarzy. Weronika wiedziała, ale choćby nie zadzwoniła, nie przyjechała. Tylko wysłała wiadomość: „Wyślij rachunek, przeleję pieniądze”. Nie prosiłam jej o złotówki — chciałam, by była blisko, wsparła mamę. Ale dla Weroniki wszystko zdawało się mierzyć kwotami. Mama wyzdrowiała, ale nigdy nie doczekała się telefonu od starszej córki. Złamało jej to serce, a mnie otworzyło oczy na to, kim stała się moja siostra.
Teraz Weronika żyje swoim życiem, a ja swoim. Czasem pisze, zaprasza do swojego dworku, ale odmawiam. Nie chcę słuchać jej pouczeń ani patrzeć, jak chwali się swoim bogactwem. Nie potrzebuję jej pieniędzy ani prezentów. Cenię swoją rodzinę, dzieci, nasze zwykłe radości. Może uważa mnie za nieudacznice — niech będzie. Wiem, iż szczęścia nie ma w basenie ani w drogich samochodach.
Czasem tęsknię za tą Weroniką, którą pamiętam z dzieciństwa. Ale tamta dziewczynka już nie istnieje. Jej miejsce zajęła kobieta, która zapomniała, czym jest rodzina. Nie żywię urazy, ale nie chcę jej też w swoim życiu. Mam męża, dzieci, przyjaciół — ludzi, którzy cenią mnie taką, jaką jestem. A Weronika niech zostanie w swoim idealnym świecie. Może kiedyś zrozumie, co straciła.