Mam dość! Chciałam krzyknąć na szwagierkę, ale się powstrzymałam, a ona znów z walizką na weekend…

newskey24.com 20 godzin temu

„Ależ ty mi się już przejadłaś!” — chciałam krzyknąć na siostrę męża. Ale się powstrzymałam. A ona, jakby na złość, znowu przyszła z walizką na weekend…

Nazywam się Kinga, mam trzydzieści dziewięć lat. Od dwunastu lat jestem żoną Krzysztofa. Mamy dobrą, stabilną rodzinę, rośnie nam syn, w zasadzie wszystko gra. Ale jest jedno „ale”, które od lat zatruwa mi życie. To jego siostra — Halina.

Halina jest starsza od Krzysztofa o osiem lat. Nigdy nie wyszła za mąż, nie ma dzieci. Mieszka sama w domu naprzeciwko i… adekwatnie mieszka też u nas. Nie przesadzam. Pojawia się w naszym mieszkaniu jak cień — cicho, natrętnie, codziennie. Czasem mam wrażenie, iż Halina ma klucze do naszej klatki schodowej wyrastające prosto z torebki.

Na początku starałam się być uprzejma, choćby miła. W końcu siostra męża, rodzina. Myślałam — przyjdzie, pogada, herbatę wypije i pójdzie. Ale przychodziła każdego wieczoru. I w weekendy. I na urlop. I na spotkania, gdy zapraszaliśmy innych. choćby gdy byłam chora — przychodziła.

Halina to człowiek bez hamulców. Zawsze musi coś skomentować: jak gotuję, jak wychowuję syna, jak się ubieram. Raz jestem za cicha, raz śmieję się za głośno, ciasto za suche, mieszkanie „nieidealnie posprzątane”. A najgorsze — nie prosi, tylko rozkazuje. A ja to łykam. Bo nie lubię awantur. Bo Krzysztof mówi: „Kinga, no poczekaj, ona jest sama, poza nami — nie ma nikogo”.

Czekałam. Ale cierpliwość nie jest nieskończona.

Halina pracuje jako księgowa w prywatnej firmie. Wraca z pracy wcześniej niż ja i… idzie do nas. Wchodzę — a ona już siedzi na kanapie, telewizor warczy, kot schował się pod łóżko. Syn w telefonie. A ona — jakby tu rządziła. Zupa czeka. Albo ja czekam, aż zwolni łazienkę. Je z nami kolację, potem godzinami opowiada swoje „przygody” w urzędzie skarbowym, których nikt nie słucha. A potem wychodzi. Czasem zostaje na noc, bo „boi się sama podczas burzy” albo „w jej domu słabo grzeją kaloryfery”.

Gdy planowaliśmy wyjazd — Halina jechała z nami. Nie ważne, iż marzyłam o weekendzie sam na sam z mężem. Nie ważne, iż obiecał mnie zabrać nad morze na urodziny. Halina była tam. W naszym pokoju. Spała na sąsiednim łóżku. I wszystko — na koszt Krzysztofa. A przecież zarabia przyzwoicie, oszczędza, jak sama mówi, „na czarną godzinę”. Widocznie uznała, iż ta czarna godzina — to ja.

A matka Krzysztofa uważa, iż jestem niewdzięcznica. Przecież Halina nie jest obca, tylko samotna i potrzebuje naszej bliskości. Rozumiem, iż nie ma ani męża, ani dzieci. Ale dlaczego moje szczęście ma być ceną za jej ciepło?

Raz powiedziałam Krzysztofowi wprost:
— Mam dość. Ona przekracza granice. Jest wszędzie. To nie do zniesienia!

Wzruszył tylko ramionami:
— No i co mam zrobić? To moja siostra…

Ostatnio było już za wiele. Poszliśmy z mężem do teatru — sami. Wymodliłam ten wieczór. Umówiłam się z koleżanką, żeby posiedziała z synem. Ledwo usiedliśmy na miejscach — telefon. Halina.
— Gdzie jesteście? Dlaczego mnie nie zabraliście? Chcecie się mnie pozbyć? — wrzeszczała do słuchawki.

Dwa dni później znów przyszła. Z torbą. Z pidżamą. Z ulubionym serialem. Oświadczyła: „W weekend mam wolne, pomyślałam, iż spędzę go z wami”.

Stałam w kuchni, trzymając się brzegu stołu. Omal nie krzyknęłam. Ale milczałam. A we mnie coś pękło.

Nie wiem, jak powiedzieć Krzysztofowi, iż tak dalej nie dam rady. Że potrzebuję domu bez trzeciej dorosłej osoby. Bez niechcianych rad. Bez awantur. Bez Haliny.

I boję się, iż jeżeli nic się nie zmieni — pewnego dnia będę musiała odejść. Żeby znów móc oddychać pełną piersią. Bo choćby miłość nie wytrzyma, gdy między tobą a mężem staje jeszcze jedno życie. Zbyt głośne. Zbyt natarczywe. Zbyt obce.

*Czasem najtrudniej jest obronić własne szczęście, gdy inni uważają, iż powinniśmy się nim dzielić.*

Idź do oryginalnego materiału