Choć wiem, iż jutro błyśnie nowe zorze smutno mi Boże – pisał poeta, no i właśnie w ten sposób czuję się pisząc ten tekst. Kanada, Stany Zjednoczone, cały Zachód stoją dzisiaj w obliczu olbrzymich wyzwań. W takim czasie dobrze byłoby gdybyśmy byli dowodzeni przez ludzi z ikrą, którzy mają wyrazisty plan działania, są dynamiczni i gotowi do koniecznych, czasem trudnych posunięć, w imię interesów kanadyjskiej wspólnoty, by powstrzymać ślizg, który pogrąża ten kraj.
Czekałem też, iż lider konserwatystów porwie nas wizją odbudowy, mamy wszak wspaniały potencjał, ten ludzki – związki rodzin z Indiami, Chinami, Europą i olbrzymie bogactwa naturalne, iż odkorkuje kraj zablokowany przez zielonych idiotów, neomarksistowską urawniłowkę, rasizm antybiały, kretynizmy DEI, roztaczając nam przed oczami obraz bogatego quasi szejkanatu.
Wybory federalne dzięki skomasowaniu głosów lewicy i lewaków wygrał człowiek odpowiedzialny po części za nieszczęścia kraju, członek grupy Bilderberg i prezydium WEF człowiek wyciągnięty z kapelusza, produkt medialny przystrzyżony do nowej sytuacji; do niedawna zacięty zwolennik walki z klimatem i kumpel elity elit.
Co ciekawe, jako premiera Kanady wskazywał go już dawno temu Donald Trump, czyżbyśmy więc mieli do czynienia z jakąś ustawką? Czy stowarzyszenia tajne i bezpłciowe zadecydowały kto przejmie pałeczkę?
A może Trump gra na podział Kanady (w Albercie liberałowie zdobyli tylko jeden mandat) i ostateczne podporządkowanie tego – jak mówi lider Bloc Quebecois – sztucznego państwa?
Wydaje się, iż z kampanii konserwatystów w pewnym momencie jakoś dziwnie wyszło powietrze. Objawiało się to m.in. w nominacjach kandydatów, jakoś nie było wśród tych propozycji wielkich tuzów. A przecież partia przez długi czas dominowała z sondażach, a Pierre Poilievre, prawie przy każdej wypowiedzi w Izbie Gmin apelował a rozpisanie wyborów.
Tymczasem będziemy mieli w Ottawie po raz kolejny do czynienia z tym samym garniturem zgranych ludzi. Ujrzymy choćby twarz gabinetu Justina Trudeau, finansową pogromczynię truckerów, bliską przyjaciółkę domu Carneya, panią Christię Freeland.
Donald Trump nie rezygnuje z zamiaru inkorporowania Kanady i bardzo gwałtownie doprowadzi do nowych negocjacji, które za Carneya dadzą Amerykanom to, czego będą chcieli – de facto status 51, stanu przy zachowaniu fasady odrębności
Stanowiłoby to potwierdzenie podejrzeń, iż wynik wyborów został przesądzony wcześniej i elity odpowiednio się do niego ustawiły.
Raczej więc będziemy mieli kontynuację linii prowadzonej przez liberałów od 2015 roku; ograniczenia wolności słowa i wolności obywatelskich. Nie będzie też wielkiego ożywienia gospodarczego, bo inwestycje będą grzęzły na biurkach tej samej kliki.
Polityka ta nie doprowadzi do wyswobodzenia się Kanady od uzależnienia od USA, a przeciwnie, będzie bardziej uzależniać w ramach narzuconej amerykańskiej dominacji kontynentalnej.
Tak czy owak, jesteśmy świadkami epokowego wydarzenia w kanadyjskiej polityce – scalenia lewicowych głosów pod dachem jednej libpartii, dokonane przez człowieka z samego wnętrza globalistycznego Behemota.
Andrzej Kumor