Ilustrowany Kurier Codzienny IKC
Rozmawiamy z ks. prof. Januszem Królikowskim, dogmatykiem i watykanistą, wieloletnim wykładowcą Uniwersytetu Świętego Krzyża w Rzymie.
Dziś, w środę, startuje konklawe. Za nami kongregacje kardynalskie. Na pierwszy rzut oka dwie refleksje: większość purpuratów się nie zna i widać wyraźne podziały wewnątrz tego gremium.
Rzeczywiście, czas podczas kongregacji kardynałowie spędzili głównie na tym, żeby się poznać. Tak przynajmniej wynika z informacji. Media podkreślają konflikty czy spory między kardynałami. Niewątpliwie coś w tym jest, bo kolegium kardynalskie jest mocno podzielone. Oczywiście w znaczeniu ideowym, bo nikt na nikogo nie nastaje. Zatem ideowo jest pewien problem i to trzeba podkreślić. Zresztą mówiliśmy o tym wcześniej. To podział między linią bardziej konserwatywną a bardziej spontaniczną.
Franciszkową?
Dobrze, niech będzie Franciszkową, ale ja nazywam ją spontaniczną. Oczywiście nie ma tam radykalnych błędów ani skrajnej lewicy kościelnej. Jest jednak ta spontaniczność, niedopowiedzenia, niedookreśloność poglądów, rzucanie pewnych haseł, które gwałtownie się zapomina. Brak wyciągania wniosków, nieweryfikowania pewnych rzeczy. To powoduje podział na tych, którzy deklarują: „Jesteśmy Franciszkowi i prezentujemy jego linię”, i tych, którzy mówią: „Nie jesteśmy Franciszkowi i prezentujemy inną linię”. To podział trochę sztuczny, ale ma pewne podstawy. Wychodzi to w tym, iż kardynałowie naprawdę się nie znają. Przecież nigdy nie spotkali się razem. Za pontyfikatów Jana Pawła II czy Benedykta XVI dochodziło do cyklicznych spotkań. To potem przekładało się na konklawe.
Dla niektórych kardynałów będzie to może druga wizyta w życiu w Rzymie. Pierwsza była przy kreacji kardynalskiej. To efekt nominacji papieża Franciszka. A przypomnijmy: każdy głos ma jednakową wagę przy wyborze papieża. Nieważne, czy oddaje go purpurat z końca świata, czy ktoś, kto zna politykę Kościoła od podszewki.
Tak, i to jest duża trudność. Zresztą podobna trudność była na początku pontyfikatu Jana Pawła II, który wcześniej był w Rzymie kilka razy, uczestniczył w soborze i tyle.
Tyle iż na późniejszym synodzie biskupów był już gwiazdą.
Przypomnijmy jednak, iż Jan Paweł II miał mocne wsparcie, zwłaszcza od giganta w kwestii spraw politycznych – kardynała Franza Königa z Wiednia. To on był promotorem tego „papieża geopolitycznego”, jak nazwano Wojtyłę dzień po wyborze w „The Times”. Natomiast już w Rzymie niezwykle oddanym Janowi Pawłowi był dominikanin, teolog domu papieskiego, kardynał Luigi Ciappi, który wprowadzał go w meandry kurialne. Miał w tej kwestii kilkudziesięcioletnie doświadczenie.
A Franciszka ktoś wprowadzał, czy Jorge Bergoglio wjechał „na spontanie” i rządził po swojemu z Domu św. Marty?
Papież Franciszek, jak się wydaje, nie za bardzo lubił słuchać innych. Zwłaszcza na początku, bo potem przekonał się, iż warto posłuchać i wyciągać wnioski.
Bo może przekonał się, iż nie warto kopać się z koniem, jakim jest rzymska machina kurialna?
O tej machinie kurialnej krążą mity. W kurii rzymskiej są ci, którzy mają coś do powiedzenia, i ci, którzy nie mają nic do powiedzenia. Są zwykłymi urzędnikami. To pięknie brzmi: „Eminencja, kardynał, prefekt kongregacji czy dykasterii, wielka figura w Watykanie”…
„Bliski i zaufany współpracownik Ojca Świętego”…
O, to też. Ale uściślijmy: „bliski współpracownik” może z perspektywy Tarnowa. W Rzymie taki „bliski współpracownik” może nie widzieć papieża przez rok. I to wszystko funkcjonuje. Prefekt dykasterii, w której pracuje kilkanaście osób, to potentat? Gdyby rządził tysiącem ludzi, mógłby coś znaczyć z punktu widzenia politycznego.
No tak, ale przed takim prefektem zgina się wiele kolan biskupich z całego świata.
Bo w Kościele jest, na szczęście, jaki taki porządek, przy wszystkich słabościach tego systemu. Kuria rzymska służy do tego, by współpracować z papieżem i biskupami na świecie. Papież każdej sprawy sam nie rozstrzyga, bo wszystkiego nie ogarnie. Jak każdy szef instytucji, firmy czy korporacji, ma urzędników. Sam zajmuje się tym, co najważniejsze lub kluczowe. Zresztą za kurią rzymską stoi półtora tysiąca lat doświadczenia. A tak naprawdę, co widziałem na własne oczy przez 18 lat, to w kurii rzymskiej coś do powiedzenia mają: sekretarz stanu, prefekt kongregacji biskupów, prefekt od duchowieństwa (o ile wywalczy sobie mocną pozycję), prefekt kongregacji nauki wiary i szefowie trybunałów papieskich. To komplet.
Swoisty „Komitet Centralny”.
Coś w tym stylu.
Wracamy na konklawe. Jakiego papieża potrzebuje dziś Kościół? Polityka i dyplomatę, który będzie języczkiem u wagi w skonfliktowanym świecie, misjonarza, spontanicznego jak Franciszek? A może tytana intelektu, jak Joseph Ratzinger?
Najlepiej takiego, który łączyłby te wszystkie cechy. Ale takiego kardynała w tym kolegium nie widzę. Choć w historii takie przypadki bywały. Ludzie mają to do siebie, iż jeżeli ktoś jest wybitny w jednej dziedzinie, to i w drugiej się odnajdzie. Papież ma być człowiekiem ewangelicznym. To sprawa fundamentalna. Na tej podstawie może budować swoją misję w świecie.
Czy głos Kościoła liczy się w dzisiejszym świecie?
Liczył się w ostatnich dziesięcioleciach. Ale w ostatniej dekadzie pozycja Watykanu znacznie osłabła. Zresztą niektórzy dyplomaci watykańscy są nie do końca rozgarnięci. Potrzebujemy papieża pragmatyka, w stylu anglosaskim. Kościół od II Soboru Watykańskiego ma niesamowicie wiele idei intelektualnych. Trzeba kogoś, kto przyjrzy się temu, wybierze 10 idei na najbliższą dekadę i je zrealizuje. Ostatni papieże wyrośli z ducha soboru. Franciszek na soborze nie był, ale Benedykt XVI, choć nie był ojcem soboru, jako sekretarz, doradca i uczestnik widział więcej niż niektórzy biskupi. Znał kulisy. Dlatego trzeba prześwietlić te idee, bo nie ma potrzeby robić nowych wrzutek. Korzystajmy z soboru i z tego, co papieże posoborowi z niego wyciągnęli.
Który z kardynałów wydaje się najbardziej soborowy?
Trudno powiedzieć, nie przywiązuję się do nazwisk. Wymieniłbym ze trzydziestu kardynałów. Ciekawsze jest to, co można obserwować w relacjach z Rzymu. Kardynałowie idą po takiej linii: najpierw znajdźmy najbardziej odpowiedni model papiestwa na dzisiejsze czasy, a potem dopasujmy do tego człowieka. Moim zdaniem, to dobry sposób postępowania.
A nie zgrają trochę ambicje partykularne Włochów, którzy od 1978 roku nie mają swojego papieża, tylko muszą się cieszyć importowanym?
Oczywiście, iż cierpią z tego powodu, ale być może pogodzili się z faktem, iż po trzech pontyfikatach papiestwo opuściło słoneczną Italię i Pan Bóg patrzy trochę inaczej.
Ale w grze są dwa włoskie nazwiska – kardynałowie Parolin i Zuppi.
Są dwa, bo dziennikarze znają tylko te dwa nazwiska i je wylansowali. W obecnym zestawie włoskich kardynałów nie widzę jaśniejącej gwiazdy. Bywało, iż byli kandydaci-gwiazdorzy i pewniacy… A tu klapa. Najzabawniejsza sytuacja była przed wyborem Franciszka. Obserwowałem to naocznie, bo byłem wtedy w Rzymie. Księgarze z Via della Conciliazione pościągali z całych Włoch książki kardynała Angelo Scoly z Mediolanu, bo on miał na pewno wygrać. Padło na Franciszka, a oni zostali z makulaturą.
Podobnie miało być przy wyborze Karola Wojtyły. Też Włosi odtrąbili przedwcześnie triumf.
Tak, to miał być kardynał Giuseppe Siri z Genui. Przed wyjazdem na konklawe w 1978 roku powiedział współpracownikom w kurii, iż prędko się nie zobaczą. No i się… zobaczyli. Cóż mogę rzec… Kardynałowie, starsi panowie, też mają swoje ambicje, by choć przez chwilę zastąpić Pana Jezusa na ziemi. Bo skoro już mają wszystko… Ale jedno mogę powiedzieć po ostatnich wypowiedziach: opcja niemieckocentryczna definitywnie wyleciała z gry. Oni w Kościele już przegrali. To akurat dobra rzecz. Liczyli, iż jak wspierają świat finansowo, to świat im się odwdzięczy. Nie doczytali Dziejów Apostolskich. Ducha Świętego nie kupisz, o czym przekonał się Szymon Mag. Chciał kupić urząd, a Apostołowie wysłali go precz. Zatem ostrożnie z prognozowaniem.
Jest też kryterium fajności czy sympatyczności. Tu na plan pierwszy wysuwa się kardynał Tagle, który zaśpiewa, pomodli się i ładnie się uśmiechnie. „Azjatycki Wojtyła”, „Azjatycki Franciszek” – tak go nazywają.
Papież nie jest zupą pomidorową, żeby go wszyscy lubili. Nie musi być sympatyczny. Papież ma być Bożym człowiekiem. Przyznam, iż słuchałem kardynała Tagle, gdy prowadził rekolekcje dla księży w Tarnowie.
I?
Wyszedłem głęboko rozczarowany. Zapowiedział konferencję o Duchu Świętym, a mówił o sobie. Rozumiem, iż można mieć przekonanie, iż jest się narzędziem Ducha Świętego, ale bez przesady.
Patrzymy na Afrykę?
Za młody kontynent, musi okrzepnąć.
Ale za to dynamiczny.
Owszem, ale z Polski wyszedł papież po tysiącu lat chrześcijaństwa w naszym kraju.
Mógł być wcześniej Stanisław Hozjusz w XVI wieku.
Mógł, ale nie był. Wielu mogło być, ale albo wspaniałomyślnie rezygnowali, albo nikt im nie proponował.
Czy po pontyfikacie Franciszka Kościół wyleczył się z papieża Latynosa?
To na pewno nie ulega wątpliwości. Myślę, iż Latynosi mają szlaban na co najmniej dwieście lat.
To chodźmy do Ameryki Północnej. Patrzę na okładkę jednego z pism amerykańskich, a tam w szatach papieskich Donald Trump.
W tym przypadku Trump to głupi żart, wyjątkowo kiepski.
Dobrze. A mają tam jakąś gwiazdę? Pamiętam, iż kiedyś robiliśmy wywiad i faworytem księdza był kanadyjski kardynał Marc Ouellet. Póki co głośno jest o kardynale Raymondzie Burke’u, ale bardziej z powodu umiłowania powłóczystych szat.
Burke nie. Z wypowiedzi kardynałów można wywnioskować, iż starają się uniknąć kogoś, kto jeszcze bardziej spolaryzuje Kościół. Ten, kto reprezentuje zbyt jednostronną opcję, na pewno nie wygra.
Zasada „złotego środka” zawsze brzmi pięknie.
Chodzi o roztropność we wszystkich wyborach. Niestety, to dawno przestało funkcjonować, ale Kościół zachował zasadę, iż przy wszystkich priorytetach, które są ideowe, trzeba stawiać na ludzi, którzy nie zniechęcą skrajnie przeciwnych, a zdołają przekonać innych do siebie. Kandydat skrajnie wyrazisty w opcjach bez ogólnego zaplecza na pewno nie będzie wybrany. Nie ma znaczenia, czy stawia na tradycjonalizm kościelny, czy na skrajne otwarcie na świat. To już nie przejdzie, bo pontyfikat Franciszka wiele kardynałów nauczył. Prawda jest taka, iż pewna grupa światłych kardynałów czy biskupów została przez papieża Franciszka zepchnięta na boczny tor. Na jednym czy drugim synodzie powiedzieli coś bardziej radykalnie, co gorsza – powiedzieli, co myślą, i potrafili to uzasadnić. W dodatku Franciszek nabroił, mianując za dużo kardynałów. Była określona liczba 120 elektorów, a jest ponad 130. Znajdź w tym układzie pożądaną większość 2/3 głosów plus jeden. To karkołomne.
A dodając, iż jeszcze się nie znają… Wieszczy ksiądz długie konklawe?
Nie znają się, niektórzy nie komunikują się w żadnym języku poza swoim. Jest sytuacja podbramkowa. Nie przewiduję, iż powtórzy się trzyletnie konklawe w Viterbo, ale łatwo nie będzie. Na pewno nie będzie jak z Ratzingerem, który wygrał w drugim głosowaniu.
To ile czasu zejdzie?
Nie zdziwię się, jeżeli konklawe potrwa choćby cztery tygodnie, aż do momentu, gdy przyjdzie wybierać między dwoma kandydatami z najlepszymi wynikami.
Jest nadzieja, iż szybciej się dogadają, bo nie wytrzymają bez telewizji czy internetu.
To najmniejszy problem, bo mają prawo mieć przy sobie sekretarzy. To odcięcie jest umowne. Satelity krążą też nad Rzymem. Przy wyborze Franciszka „Tel Aviv News” sześć minut przed ogłoszeniem wyboru puścił depeszę w świat. Na koniec: jeżeli pyta pan, kto wygra, patrzę z nadzieją na Amerykę. Ale zaznaczam – Północną.
Rozmawiał: Łukasz Winczura