— Ty mi nikt! — wrzasnęła Kinga, zatrzaskując drzwi z taką siłą, iż aż zastawy w kredensie zadzwoniły. W domu zapadła martwa cisza. Bogusia opadła na brzeg krzesła, ściskając w dłoniach kubek, w którym herbata dawno wystygła.
— Mamo, co się stało? — zajrzała do kuchni młodsza Zosia.
Bogusia tylko pokręciła głową. W oczach miała łzy.
— Znowu Kinga wrzeszczała?
— Wychowawczyni dzwoniła… — szepnęła kobieta. — Ale nic, to nieistotne…
Zosia podeszła bliżej i objęła matkę za ramiona:
— Mamusiu, no nie martw się. Wszystko się ułoży. — Choć Zosia miała zaledwie trzynaście lat, w jej spojrzeniu była zadziwiająca dojrzałość. Czasem wydawało się, iż to ona jest starsza od piętnastoletniej Kingi, swojej przyrodniej siostry.
Po pół godzinie z pracy wrócił Wojtek. W domu rozniósł się zapach obiadu. Wszyscy, oprócz Kingi, zasiedli do stołu.
— A gdzie ona? — zainteresował się, spoglądając na pusty talerz.
— Pokłóciła się — odparła Zosia, delikatnie mieszając zupę.
Wojtek spojrzał na żonę. Ta spuściła wzrok.
— Wychowawczyni dzwoniła. Kinga oblała wszystkie przedmioty. Próbowałam pogadać… — Bogusia urwała, powstrzymując łzy.
Wojtek wstał i skierował się do pokoju córki. Zapukał.
— Nie wchodź! — dobiegło z wnętrza.
— Jestem sam. Mogę?
Drzwi uchyliły się, a Kinga, upewniwszy się, iż nikogo za nim nie ma, niechętnie wpuściła ojca.
— Co tu się dzieje? — rozejrzał się po porozrzucanych ubraniach i pustym opakowaniu po zupełnie niezdrowych chińskich zupkach.
— Bogusia znowu… — zaczęła dziewczyna, ale ojciec przerwał:
— Sam dzwoniłem do pani Ewy. Faktycznie lecisz na łeb na szyję ze wszystkich przedmiotów. Co się dzieje, Kinga?
Dziewczyna milczała. Pakowała książki do plecaka.
— Nie wymagam, żebyś kochała Bogusię, ale mogłabyś choć ją szanować. Ranisz ją każdego dnia.
— A ona mnie nie? Zabrałeś ją z Zosią do Galerii Mokotów, a ja sama w domu siedziałam!
— Zapomniałaś, iż wtedy miałeś szlaban za nocną wyprawę do koleżanki?
— Oczywiście! Ja zawsze jestem zła, a Zosia święta!
— Przestań! — głos Wojtka stał się ostry. — Przesadzasz!
Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. W kuchni Bogusia siedziała, zaciskając dłonie. Słowa więzły jej w gardle. Ale spojrzawszy na męża, powiedziała tylko jedno:
— Już nie wiem, co robić. Kinga odpycha mnie, zazdrości o ciebie. Starałam się, naprawdę… ale nigdy nie udało mi się stać dla niej kimś bliskim.
— Wiem, kochanie — Wojtek objął żonę. — Ale co możemy zrobić?
— Powinniśmy się na jakiś czas rozdzielić — z trudem wykrztusiła Bogusia.
— Co? — odsunął się. — Mówisz poważnie?
— Może jeżeli poczuje, iż jesteś tylko dla niej, coś w niej drgnie…
Kinga słyszała każde słowo, skulona za drzwiami. W piersi zalśniła jej nadzieja. „Tata znów będzie tylko mój”.
Następnego ranka Wojtek oznajmił córce, iż wracają do starego mieszkania. Zosia wybuchnęła płaczem. Wpadła do pokoju Kingi i krzyknęła:
— Nienawidzisz mojej mamy i zabierasz mi tatę! — i wybiegła, zatrzaskując drzwi.
Kinga nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Najpierw była wniebowzięta… aż zrozumiała, jak ciężko żyć bez Bogusi. Nikt nie gotował. Nikt nie pomagał z lekcjami. Tata był w pracy, a ona musiała sama gotować proste dania i prać skarpetki. Stał się surowy, wymagający, niecierpliwy. Nic jak Bogusia, która choćby po jej krzykach tłumaczyła wszystko cierpliwie.
Zbliżały się urodziny Wojtka. Kinga postanowiła sama upiec tort. Znalazła przepis, roztrzepsała ciasto… ale nie dopilnowała. Biszkopt się spalił. Gdy ojciec wrócił, zastał córkę płaczącą nad zwęglonym blatem.
— Tato… wróćmy do domu — szepnęła, wtulając się w jego ramię. — Przepraszam. Kocham cię… i Bogusię… i Zosię…
— Ja też cię kocham, córeczko. Ale powrót nie jest tak łatwy. Zraniliśmy ich. Trzeba najpierw spytać, czy w ogóle chcą nas z powrotem.
Kinga milczała. Było jej wstyd. Bardzo wstyd.
— Musisz zrozumieć — powiedział Wojtek — Bogusia może nie jest twoją matką, ale zasługuje na szacunek. I jeszcze jedno: musisz przeprosić.
Całą noc Kinga nie mogła zasnąć. Po raz pierwszy od dawna nie czuła złości. Tylko wstyd i ból. Rano sama poprosiła tatę, by zawiózł ją do Bogusi i Zosi.
Przeprosiła. Szczerze. Ze łzami. Przed Bogusią. Przed Zosią. A parę dni później po raz pierwszy w życiu szepnęła: „Mamo… wybacz mi”.
I nikt nie wiedział, która z nich w tym momencie płakała głośniej.