Teściowa nazwała synową grubą — i to stało się momentem zwrotnym w ich życiu
Wojtek od zawsze był mężczyzną o nieco okazałej sylwetce i, o dziwo, właśnie w takiej kobiecie jak Jadzia odnalazł bratnią duszę. Wesoła, serdeczna, trochę naiwna — od razu mu się spodobała. Jego mama, Bożena, początkowo choćby się ucieszyła, gdy dowiedziała się, iż syn w końcu się żeni. W głębi duszy bała się, iż zostanie sam jak palec. Ale euforia gwałtownie zamieniła się w rozczarowanie, gdy młodzi przenieśli walizki i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkaniu.
— No cóż, przynajmniej synowa będzie gospodarna — myślała wtedy Bożena, mając nadzieję, iż teraz będzie jej lżej. Z każdym dniem jednak sytuacja stawała się coraz gorsza. Wojtek gwałtownie rzucił pracę, zaczął „freelansować”, a adekwatnie — leniuchować. Jadzia też nie paliła się do szukania zajęcia. Wszystko, co robili, to jedli, spali i znów jedli. Lodówka trzaskała co godzinę, jedzenie znikało w mgnieniu oka, a Bożena stała przy kuchni jak zahipnotyzowana.
— Mamo, my mamy freelans, projekt na głowie, nie mamy czasu w gotowanie — tłumaczył syn, nabierając kolejną porcję sałatki jarzynowej prosto z garnka. Jadzia tylko przytakiwała i uśmiechała się słodko.
Bożena długo się hamowała, ale pewnego dnia, w środku upalnego lata, gdy kolejny raz stała przy kuchence, gotując schabowego dla pięciu osób, puściły jej nerwy. Wezwała Wojtka do przedpokoju:
— Synku, nie gniewaj się, ale już dłużej nie wytrzymam. Jadzia jest dobra, owszem, ale za gruba. A co będzie, jak zajdzie w ciążę? Kto ją utrzyma? My z tatą nie jesteśmy już młodzi. jeżeli jesteś mężczyzną, zachowuj się jak mężczyzna. Wynajmijcie mieszkanie, znajdźcie pracę. Nie siedźcie nam na karku.
Wojtek był w szoku. Nie spodziewał się, iż matka potrafi być aż tak szczera. Ale nie sprzeciwił się. Wieczorem, patrząc na Jadzię, powiedział cicho:
— Musimy się wyprowadzić. Jadzia wszystko zrozumiała. Ani śladu urazy, tylko podziękowała Bożenie za wszystko, co dla nich zrobiła.
Minął miesiąc. Wynajęli kawalerkę, znaleźli pracę. Pieniędzy było niewiele, ale przynajmniej byli niezależni. Z matką Wojtek widywał się rzadziej. Urazy narastały po obu stronach.
Aż pewnego dnia Bożena z mężem szli do domu ze sklepu, gdy zobaczyli Jadzię pod pobliskim supermarketem. Bożena próbowała odwrócić wzrok, ale było za późno — Jadzia ich zauważyła i ruszyła w ich stronę.
Nim jednak zdążyła podejść, zza rogu wyskoczył młody chłopak, wyrwał Bożenie torebkę i szarpnął. Kobieta krzyknęła. Jadzia, nie myśląc długo, ruszyła za złodziejem, pchnęła go z całej siły. Facet wypuścił torebkę, ale nóż, którym wymachiwał, drasnął Jadzię w bok. Upadła na chodnik.
Potem była karetka, szpital, panika… Jadzię uratowano. Cięcie nie było głębokie, ale straciła sporo krwi. Bożena siedziała pod drzwiami sali, nie mogąc sobie miejsca znaleźć. Po raz pierwszy naprawdę zrozumiała, jak bardzo się myliła co do tej dziewczyny.
Minął rok. Pewnego razu Bożena włączyła telewizor i zobaczyła… Jadzię. Ta prowadziła nowy poranny program w lokalnej telewizji. Chudsza, stylowa, pewna siebie.
Później Wojtek opowiedział, iż Jadzię zauważył pewien producent, gdy robiła makijaż pannie młodej na planie. Tak, Jadzia od dawna marzyła o byciu wizażystką. W ciągu roku razem zrzucili trzydzieści kilo, wynajęli dwupokojowe mieszkanie, zaczęli nowe życie.
Z czasem zaczęli częściej odwiedzać rodziców Wojtka. Bez urazy, bez wyrzutów. Tylko z wdzięcznością.
— Mamo — powiedział kiedyś Wojtek — gdyby nie twoje słowa, pewnie do dziś wisielibyśmy ci na karku. A teraz jesteśmy z Jadzią zupełnie innymi ludźmi. Dziękuję.
Bożena tylko skinęła głową. Łzy napływały do oczu. W tamtej chwili zrozumiała, iż czasem najostrzejsze słowa to nie wyrzut, ale impuls do nowego początku.