Kocham cię mocniej niż kiedykolwiek

polregion.pl 4 dni temu

Wanda nie usłyszała szurania kół wózka po szpitalnym linoleum ani pośpiesznych kroków. Jej głowa lekko kołysała się w rytm ruchu. Nie widziała migających świetlówek nad sobą, nie słyszała krzyku Wojciecha: „Wanda! Wanda!” Nie widziała, jak lekarz zagrodził mu drogę.

— Tam pan nie może. Proszę czekać tutaj.

Wojciech usiadł na połączonych krzesłach pod drzwiami oddziału intensywnej terapii, oparł łokcie na rozstawionych kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Nic z tego nie widziała. Płynęła w strumieniu światła, pragnąc tylko jednego — by ten lot się skończył i nastał spokój.

***

Grała w krótkiej, zabawnej scence na studenckim wieczorku z okazji Dnia Kobiet. Wcieliła się w studentkę, która przyszła na egzamin nieprzygotowana i próbowała się wykręcić. Sala śmiała się i biła brawa. Potem były tańce, i Wojciech ją zaprosił.

— Grałaś świetnie, jak prawdziwa aktorka — powiedział szczerze, patrząc na Wandę z zachwytem.

— W ogóle nie powinnam grać. Kasia w ostatniej chwili się wystraszyła i uciekła. Tak się denerwowałam, iż zapomniałam tekstu, musiałam improwizować. Trzęsłam się ze strachu. — W jej oczach wciąż błyszczało podniecenie.

— Nic takiego nie zauważyłem. Grałaś pewnie i naturalnie. Było zabawnie. Wybrałaś zły zawód.

Po tańcach odprowadził ją do akademika i niezdarnie pocałował w policzek. Sam Wojciech mieszkał jeszcze z rodzicami. Zaczęli się spotykać, a miesiąc później wynajęli mały pokój u samotnej staruszki niedaleko uczelni. Wojciech stoczył z rodzicami trudną walkę. W końcu ustąpili i zgodzili się pomóc zakochanej parze.

Staruszka za ścianą słabo słyszała, ale dla pewności puszczali muzykę głośniej. Wanda wspominała ten czas jako najszczęśliwszy w życiu.

— Kocham cię — szeptał rozgrzany Wojciech, leżąc obok niej i ciężko oddychając.

— Nie, ja cię kocham bardziej — odpowiadała Wanda, wtulając policzek w jego wilgotną pierś.

— To niemożliwe! Ja kocham cię jeszcze bardziej…

Z rozkoszą bawili się w tę grę. Potem marzyli, iż za rok skończą studia, znajdą pracę, kupią duże mieszkanie i będą mieli dzieci — chłopca i dziewczynkę.

— Nie, najpierw dziewczynkę, potem chłopca — korygowała Wanda.

— A potem jeszcze jednego chłopca — dodawał Wojciech, całując ukochaną.
Wydawało im się, iż nikt nigdy nie kochał tak, jak oni.

Ich szczęściu zazdrościli koledzy z roku, a wykładowcy uśmiechali się pobłażliwie, wspominając własną młodość. Ileż takich par widzieli, sami kiedyś tacy byli, a teraz, zestarzeni, wpajali studentom podstawy medycyny.

Po studiach Wojciech i Wanda dwa lata pracowali w miejskiej przychodni stomatologicznej, a potem przenieśli się do prywatnej kliniki, którą prowadził przyjaciel ojca Wojciecha. Po kolejnych dwóch latach otworzyli drugą klinikę, a Wojciech został jej kierownikiem.

Zarabiali dobrze. Rodzice pomogli zapłacić lwią część za mieszkanie. Jak planowali, Wanda urodziła najpierw córeczkę, a trzy lata później, nie kończąc urlopu macierzyńskiego, syna.

Rodzice często zabierali dzieci na weekendy, dając Wandzie i Wojciechowi szansę na odpoczynek i chwilę samotności. Szczęśliwa, udana rodzina. Czego więcej można chcieć?

Gdy syn podrósł, Wanda postanowiła wrócić do pracy. Męczyło ją siedzenie w domu, bała się, iż zapomni zawodu.

— Po co? Dobrze zarabiam. Zajmuj się dziećmi — nagle zaprotestował Wojciech. — Urodźmy jeszcze syna. Damy radę. Rodzice uwielbiają wnuki, jeszcze mają siły, by pomóc z trzecim.

Ale tym razem Wanda nie mogła zajść w ciążę. Myślała, iż to jej wina, chodziła po lekarzach, którzy nie znajdowali żadnych problemów.

— Nie martw się. Gdybyśmy w ogóle nie mieli dzieci, to bym cię zrozumiał. Ale mamy już dwoje. I jakie! Nie ma powodu do zmartwień. Uspokój się i żyj — przekonywał Wojciech.

Wanda się uspokoiła, ale znów zaczęła prosić o pracę.

— Nie gniewaj się, ale nie przyjmę cię do swojej kliniki — niespodziewanie oświadczył Wojciech. — Po pierwsze, to niezręczne, gdy mąż i żona pracują razem. Po drugie, przez siedem lat nie pracowałaś, straciłaś kwalifikacje. Żadna klinika cię nie przyjmie.

I w tej idealnej rodzinie zaczęły się kłótnie. Wanda zajmowała się dziećmi, domem. Gdy rodzice Wojciecha zabierali dzieci, wpadała w rozpacz z nudów. Pewnego dnia wypiła wino, by poprawić nastrój. Stało się jej lżej, niepokój zniknął. Zasnęła na kanapie, nie doczekawszy się męża. Gdy obudziła się rano, zrozumiała, iż nie wrócił. Wojciech odebrał dopiero za trzecim razem.

— Nie wróciłeś w nocy… — zaczęła Wanda.

— Wróciłem, ale byłaś pijana i nie zauważyłaś. — W jego głosie usłyszała irytację i, jak jej się wydawało, odrazę.

— Wypiłam jeden kieliszek wina. A co mam robić? Nie pozwalasz mi pracować, dzieci zabrali twoi rodzice…

— Zaraz im zadzwonię, żeby przywieźli dzieci. Muszę iść do pracy — przerwał jej Wojciech i się rozłączył.
Wanda rzuciła telefon o ścianę, patrząc, jak rozpada się na kawałki.

Kiedy to się zaczęło? Przecież wszystko było idealne. Kiedy ich związek pękł, życie rozsypało się jak ten telefon? Chodziła po mieszkaniu, przekładając rzeczy bez celu. Chciała znów się napić, ale nie mogła. Rodzice mieli przywieźć Zosię i Bartka. Nie mogła pozwolić, by zobaczyli ją pijaną. Ale czas mijał, zrobiło się ciemno, telefon był rozbity. Wanda znów się napiła i zasnęła na kanapie.

Obudził ją dźwięk klucza w zamku. Wyszła do przedpokoju. Jego wypoczęty wygląd ją zaskoczył. Przy nim wyglądała na zniszczoną i rozczochraną.

— Świetnie wyglądasz. Nie wygląda na to, iż pracowałeś dwie doby albo spałeś w gabinecie. I koszula nowa. Nie pamiętam tej — powiedziała, obserwując jego reakcję.
Zignorował jej słowa. Nagle, jakby ktoś ją popchnął, spytała:

— Zdradzasz mnie? Dlaczego od razu nie domyśliWanda spojrzała w oczy Wojciecha i zrozumiała, iż ich miłość może odżyć tylko wtedy, gdy oboje odważą się na nowe początki — bez kłamstw, bez strachu, z otwartością na to, co przyniesie los.

Idź do oryginalnego materiału