Jeszcze bardziej cię kocham
Weronika nie słyszała szurania kół wózka po szpitalnym linoleum ani pośpiesznego tupotu butów. Jej głowa delikatnie kołysała się w rytm ruchu. Nie dostrzegała migotania jarzeniówek nad sobą, nie słyszała rozpaczliwego krzyku Mikołaja: „Weronika! Weronika!” Nie widziała, jak lekarz zagrodził mu drogę.
— Tam nie wolno. Proszę czekać tutaj.
Mikołaj osunął się na połączone krzesła przy drzwiach oddziału intensywnej terapii, oparł łokcie o kolana i ukrył twarz w dłoniach. Ona tego wszystkiego nie widziała. Unosiła się w wartkim strumieniu światła, pragnąc tylko jednego — by ten lot wreszcie się skończył i nastał spokój.
***
Grała w krótkiej, zabawnej scence na studenckim wieczorku z okazji Dnia Kobiet. Wcieliła się w studentkę, która przyszła na egzamin nieprzygotowana i próbowała się wykręcić. Sala śmiała się i biła brawo. Potem były tańce, i Mikołaj ją zaprosił.
— Grałaś genialnie, jak prawdziwa aktorka — powiedział szczerze, patrząc na Weronikę z zachwytem.
— Miałam to zastąpić w ostatniej chwili. Kinga spanikowała i uciekła. Tak się denerwowałam, iż zapomniałam tekstu, musiałam improwizować. Trzęsłam się ze strachu. — Jej oczy wciąż błyszczały podnieceniem.
— Nic nie zauważyłem. Byłaś pewna siebie. To było zabawne. Wybrałaś zły zawód.
Po tańcach odprowadził ją do akademika i niezdarnie pocałował w policzek. Sam Mikołaj mieszkał jeszcze z rodzicami. Zaczęli się spotykać, a miesiąc później wynajęli malutki pokój u starszej pani niedaleko uczelni. Mikołaj stoczył z rodzicami ciężką walkę. W końcu ustąpili i zgodzili się pomóc zakochanym.
Stara sąsiadka ledwo słyszała, ale dla pewności puszczali muzykę głośniej. Weronika wspominała tamten czas jako najszczęśliwszy w życiu.
— Kocham cię — szeptał rozgrzany Mikołaj, leżąc obok niej i ciężko oddychając.
— Nie, ja kocham cię bardziej — odpowiadała Weronika, przyciskając policzek do jego spoconej klatki.
— To niemożliwe! Ja jeszcze bardziej…
Uwielbiali tę grę. Potem marzyli, iż za rok skończą studia, znajdą pracę, kupią duże mieszkanie i urodzą im się dzieci — chłopiec i dziewczynka.
— Nie, najpierw dziewczynka, potem chłopiec — korygowała Weronika.
— A potem jeszcze jeden chłopiec — dodawał Mikołaj, całując ukochaną.
Zdawało im się, iż nikt nigdy nie kochał tak mocno jak oni.
Zazdrościli im koledzy z roku, a wykładowcy uśmiechali się pobłażliwie, wspominając własną młodość. Ileż takich par widzieli, sami kiedyś tacy byli, a teraz starzeli się, wpajając lekkomyslnym studentom podstawy medycyny.
Po studiach Weronika i Mikołaj dwa lata pracowali w miejskiej przychodni stomatologicznej, zanim przenieśli się do prywatnej kliniki, która należała do przyjaciela ojca Mikołaja. Dwa lata później otworzył drugi gabinet i mianował Mikołaja kierownikiem.
Zarabiali dobrze. Rodzice pomogli z opłaceniem większości mieszkania. Jak planowali, Weronika urodziła najpierw córkę, a trzy lata później, nie wychodząc z urlopu macierzyńskiego, syna.
Rodzice często zabierali dzieci na weekendy, dając parze szansę na odpoczynek. Szczęśliwa, ładna rodzina. Czego więcej można chcieć?
Gdy syn podrósł, Weronika postanowiła wrócić do pracy. Męczyło ją siedzenie w domu i bała się, iż zapomni zawodu.
— Po co? Dobrze zarabiam. Zajmuj się dziećmi — nagle zaprotestował Mikołaj. — Urodzimy jeszcze syna. Damy radę. Rodzice uwielbiają wnuki, jeszcze mogą pomóc z trzecim.
Ale tym razem Weronika nie mogła zajść w ciążę. Myślała, iż problem leży w niej, chodziła po lekarzach, ale ci nie znajdowali niczego niepokojącego.
— Nie martw się. Gdybyśmy w ogóle nie mieli dzieci, to bym cię zrozumiał. Ale mamy dwoje. I jakich! Nie ma powodu do zmartwień. — Mikołaj mówił to pewnie.
Weronika się uspokoiła, ale wciąż chciała wrócić do pracy.
— Nie gniewaj się, ale nie przyjmę cię do mojej kliniki — powiedział niespodziewanie Mikołaj. — Po pierwsze, to nieodpowiednie, żeby mąż i żona pracowali razem. Po drugie, siedem lat przerwy. Straciłaś kwalifikacje. Nikt cię nie przyjmie.
I tak w pozornie idealnej rodzinie zaczęły się kłótnie. Weronika zajmowała się domem i dziećmi. Ale gdy te wyjeżdżały do dziadków, wspinała się po ścianach z nudów. Pewnego razu napiła się wina, żeby poprawić nastrój. Zrobiło się lżej, niepokój zniknął. Zasnęła na kanapie, nie doczekawszy się męża. Rano obudziła się i zrozumiała, iż nie wrócił. Mikołaj odebrał dopiero za trzecim razem.
— Nie było cię w nocy… — zaczęła Weronika.
— Byłem, ale byłaś pijana i nie zauważyłaś. — W jego głosie wyczuła irytację, a choćby — wydawało jej się — obrzydzenie.
— Wypiłam tylko lampkę. A co mam robić? Nie pozwalasz mi pracować, dzieci są u twoich rodziców…
— Zaraz ich przywiozą. Muszę iść. — Przerwał i rozłączył się.
Weronika rzuciła telefon o ścianę, patrząc, jak rozpada się na kawałki.
Kiedy to się zaczęło? Przecież było tak dobrze, idealnie. Kiedy ich miłość pękła, życie rozsypało się jak ten telefon? Chodziła po mieszkaniu, przekładając rzeczy bez celu. Chciało jej się pić, ale nie mogła. Zaraz przywiozą Maję i Jakuba. Nie mogą jej zobaczyć pijanej. Ale czas mijał, zrobiło się ciemno, telefon leżał w kawałkach. Weronika znów się napiła i zasnęła w salonie.
Obudził ją dźwięk klucza w zamku. Mikołaj wyglądał wypoczęty i zadbany. Przy nim czuła się zaniedbana.
— Świetnie wyglądasz. Nie jak po dwóch dobach w pracy. I koszula nowa. Nie pamiętam tej — powiedziała, obserwując jego reakcję.
Zignorował to. Nagle, jakby ktoś ją popchnął, spytała:
— Zdradzasz mnie? Dlatego nie chciałeś, żebym wróciła do pracy? Żebym nie widziała, nie wiedziała?
— Nie mów głupstw. Znowu się upiłaś?Weronika spojrzała na swoją dłoń, na której wciąż widniała blada obwódka po obrączce, i nagle zrozumiała, iż czas zatoczył koło, ale nie było już powrotu do tego, co kiedyś wydawało się wieczne.