Życie osób wierzących jest pełne zasad i religijnych tradycji. Dla nas, zwykłych ludzi, bywa to niezrozumiałe, ale taka jest prawda. jeżeli przeciętny człowiek, mijając kościół, może co najwyżej się przeżegnać lub zapalić świeczkę, to dla osób wierzących ma to dużo głębsze znaczenie. Święta religijne to nie tylko okazja do wspólnego spędzenia czasu, ale przede wszystkim chwila, aby oddać chwałę Bogu. I to w sposób jak najbardziej skromny i powściągliwy.
Dla nas codzienność to praca i obowiązki domowe. Dla wierzących to nieustanna praca – zarówno fizyczna, jak i duchowa. Nie można pozwolić sobie na chwilę rozluźnienia, choćby we własnych myślach. Każda zła lub grzeszna myśl prowadzi do nieodpowiednich działań. Dlatego trzeba je odrzucać z determinacją. Osoby niewierzące choćby nie zdają sobie sprawy, jak to jest – ciągle pozostawać w napięciu, choćby podczas snu czy po przebudzeniu. A dla wierzących to po prostu naturalny rytm życia.
Ożeniłem się stosunkowo późno. Moi znajomi i koledzy w tym wieku mieli już dzieci i stabilne rodziny. Mnie jednak takie zobowiązania wydawały się przedwczesne – chciałem jeszcze trochę korzystać z życia. Mój kawalerski okres zakończył się, gdy poznałem Monikę. Była piękna, mądra i czułem się z nią niesamowicie dobrze. Mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów, pasji i marzeń. Nie mogłem przejść obok takiej osoby obojętnie, więc niedługo wręczyłem jej pierścionek.
Ślub był wyjątkowy. Nie oszczędzałem na niczym, więc wszyscy – zarówno rodzina, jak i przyjaciele – byli zachwyceni. Uroczystość, jedzenie, atmosfera – wszystko było dopracowane. Po ślubie wyjechaliśmy na podróż poślubną, a dziewięć miesięcy później urodziła się nasza córka, Zosia.
Muszę przyznać, iż obawiałem się, czy codzienność nie zniszczy naszych marzeń o idealnym związku. Czy nie staniemy się jednym z tych małżeństw, które tłumią swoje frustracje przy każdej okazji. Na szczęście tak się nie stało. Plany na przyszłość były jasne: chcieliśmy jeszcze jedno dziecko, więcej podróży i wspólnych romantycznych chwil. To był najpiękniejszy czas w moim życiu.
Ale… zawsze jest jakieś „ale”. Niestety, to ja byłem winny. Zdradziłem Monikę. To był tylko jeden raz – chwila słabości. Myślałem, iż nigdy się o tym nie dowie. Ale się dowiedziała.
Próbowałem wszystko naprawić. Przepraszałem, obiecywałem, iż to już się nie powtórzy. Ale Monika była nieugięta. Spakowała siebie i Zosię i wyjechała do rodziców na wieś. Przez dwa miesiące miałem kontakt z nią i córką jedynie przez telefon. A potem wróciły… ale Monika była już zupełnie inną osobą.
Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem kobietę, która w niczym nie przypominała mojej żony. Miała na sobie długą spódnicę, niechlujnie spięte włosy i obłęd w oczach. Rozmawiając z nią, zrozumiałem, co się stało – Monika stała się bardzo religijna. Każde drugie zdanie to było wychwalanie Boga, a na każdy temat miała przypowieść z kościoła. Wszystko w naszym życiu miało się zmienić – Zosia miała pójść do szkoły katolickiej, a ja musiałem porzucić „grzeszne” nawyki, takie jak wyjścia z kolegami.
Zgodziłem się spróbować. Nie chciałem stracić rodziny. Ale życie z Moniką w nowej wersji było trudne. Wyrzuciła większość swoich ubrań – wszystko, co kiedyś uwielbiałem, trafiło na śmietnik lub zostało oddane. choćby moje szorty wywołały kłótnię, bo „męskie nogi nie powinny być pokazywane”.
Spotkania z przyjaciółmi muszę teraz ukrywać. Nie mogę zaprosić ich do domu, bo Monika nie zgadza się na takie „grzeszne” spotkania. choćby intymność między nami zniknęła – Monika uważa, iż to sprawa zarezerwowana wyłącznie na „czysto duchowe” okazje.
Nie wiem, jak długo to wytrzymam. Monika ma nadzieję, iż w końcu się nawrócę. Ja zaś staram się ją powoli wciągnąć z powrotem do normalnego życia. Każdy z nas trzyma swoją pozycję i nie chce ustąpić. Czy uda nam się odbudować naszą rodzinę? Tego nie wiem. Ale wciąż mam nadzieję.