„Jak moja szwagierka wywołała awanturę na moim jubileuszu, by uniknąć spłaty długu”

newsempire24.com 1 dzień temu

„Bezwstydna jesteś! Ty dzieci nie masz, a ja jestem matką!” – jak moja szwagierka urządziła awanturę na moim jubileuszu, żeby nie oddawać długu

Mój trzydziesty piąty jubileusz miał być skromny, bez wielkiego rozgłosu. Ale życie, jak to życie, potrafi choćby najzwyklejszą datę zamienić w prawdziwą dramatyczną historię. Miesiąc przed uroczystością zadzwoniła do mnie Ewa – siostra mojego męża, z którą od zawsze byłyśmy na zimno.

„Gdzie planujesz świętować urodziny?” – zapytała, jakby już pakowała walizki.

„Jeszcze nie myślałem o tym” – odpowiedziałem wymijająco. Było za wcześnie, żeby o tym rozmawiać, zwłaszcza znając manierę Ewy.

„O, to znaczy, iż masz pieniądze. Pożycz nam z Jackiem dwa tysiące złotych. Bardzo potrzebujemy, oddamy najpóźniej za dwa tygodnie” – jęknęła tym charakterystycznym żałosnym tonem, od którego zawsze miałem ciarki na plecach.

Nie lubię ani pożyczać, ani dawać w dług. Zwłaszcza takim osobom jak Ewa. Od początku naszej znajomości próbowała „wyciągnąć” ode mnie pieniądze – raz na dzieci, raz na remont, raz na rzekomo zepsuty sprzęt. Zawsze odmawiałem – grzecznie, ale stanowczo. Aż do tego momentu.

„Dzieci mają gorączkę, potrzebne są leki” – powiedziała, dobijając mnie „świętym” argumentem.

Uległem. Przekazałem pieniądze na konto. Minęły dwa tygodnie – cisza. Miesiąc – ani słowa. Wtedy pomyślałem: przypomnę jej o tym na jubileuszu.

Świętowaliśmy w przytocznej knajpce. Goście bawili się, wznoszono toasty. Ale ja nie mogłem się odprężyć. Ewa z mężem przyszli punktualnie, gawędzili, jedli, śmiali się, jakby nic się nie stało.

„Pożyczyłem twojej siostrze dwa tysiące na leki dla dzieci. Obiecała oddać za dwa tygodnie” – szepnąłem żonie, gdy zauważyła moje zdenerwowanie.

„Nie oddadzą” – odparła, nie mrugnąc choćby okiem. „Mi sama już pięć lat winna tysiąc złotych. Znam ją – nie zobaczysz tych pieniędzy.”

Mimo to postanowiłem porozmawiać.

„Ewa, cześć. Dzięki, iż przyjechaliście. Chciałem porozmawiać…” – zacząłem ostrożnie, jakbym stąpał po lodzie.

„Wszystko jest po prostu cudowne!” – przerwała, całując mnie w policzek. „Jedzenie boskie, zwłaszcza sałatka z kukurydzą – dasz przepis?”

„Chodzi o coś innego. Miesiąc temu pożyczałaś ode mnie pieniądze…”

Ewa wybuchnęła śmiechem, odchylając głowę:

„Dwa tysiące? Kiedy niby wzięłam od ciebie takie pieniądze? Zawsze odmawiałeś, nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek dał. Śniło ci się?”

Oniemiałem.

„Przelałem ci na konto, na leki. Mogę pokazać przelew, jeżeli nie wierzysz” – powiedziałem, czując, jak płoną mi policzki.

Ewa na moment zbladła, ale gwałtownie się pozbierała.

„A, no tak… Było coś takiego. Po prostu nie zaprzątam sobie głowy bzdurami” – warknęła i skrzyżowała ramiona.

„Obiecałaś oddać w ciągu dwóch tygodni. Minął miesiąc, chciałbym je odzyskać…”

I wtedy się zaczęło.

„Masz sumienie?!” – wrzasnęła tak głośno, iż wszyscy przy sąsiednich stolikach odwrócili głowy. „Moje dzieci chorowały, a ty mnie o pieniądze upominasz! Oczywiście, ty nie zrozumiesz, bo przecież nie masz własnych dzieci!”

Poczułem się, jakbym dostał pięścią w twarz. Ewa przeszła do ataku.

„A prezent? Kupiliśmy ci prezent! Tylko zapomnieliśmy go wziąć. Przy okazji, za dwa tysiące! Więc jesteśmy kwita. Nie spodziewałam się po tobie takiej chciwości!”

„Jaki prezent? Nic mi nie daliście” – wyszeptałem oszołomiony.

„Zapomnieliśmy! Ale jest!” – warknęła. „Dość tego, wychodzimy! Jacek, chodź! Nie będziemy się tu upokarzać!”

Jej mąż dojadł udko kurczaka, otarł usta rękawem i w milczeniu poszedł za nią.

Gdy tylko wyszli, podeszła do mnie moja teściowa – Zofia Stanisławowa. Spokojnie wzięła mnie pod ramię i odciągnęła na bok.

„Sam jesteś sobie winien, iż dałeś. Ja swojej córce nie pożyczam. jeżeli już dam – wiem, iż nie odda. Twoje dwa tysiące poszły na wisiorek, który widziałeś u niej na szyi.”

Zaparło mi dech.

„I prezentu nikt ci nie kupił. Wymyśliła to. Po prostu podziękuj, iż nie odpłaciła ci zdrowiem. Uznaj to za życiową lekcję” – powiedziała i mrugnęła, jakby naprawdę przekazała mi jakąś mądrość.

Ewa przestała się z nami kontaktować. Minęło osiem miesięcy. Ani telefonu, ani wiadomości. A potem nagle – nie dostała życzeń. I się obraziła.

„Myślałam, iż chociaż przelew wyślecie” – zadzwoniła i wypaliła z pretensją.

„A coś nie dostała?” – zdziwił się mój mąż. „Sprawdź przelewy z października zeszłego roku. Dwa tysiące.”

„Bardzo śmieszne!” – syknęła i rzuciła słuchawkę.

Nie utrzymywaliśmy już kontaktu. Spotkaliśmy się po pięciu latach – na pogrzebie Zofii Stanisławowej. Pół roku później sprzedaliśmy jej mieszkanie i podzieliliśmy pieniądze. Od tamtej pory nikt z nas nie odezwał się pierwszy. I, szczerze mówiąc, jest nam lżej.

Idź do oryginalnego materiału