Iskry zemsty w cichym domu
Wieczór spływał leniwie na małe miasteczko Wrzosowo, otulając ulice miękkim półmrokiem. Paweł wrócił do domu po pracy, zmęczony, ale zadowolony. W przedpokoju powitała go żona, Bogna, z ciepłym uśmiechem i zapachem świeżo usmażonych kotletów schabowych.
— Cześć, zjesz kolację? Zrobiłam kotleciki — powiedziała, poprawiając fartuch.
— Jasne, iż zjem — odparł Paweł, ściągając buty. Wyjął z kieszeni wiązkę kluczy i niedbale rzucił je na komodę.
Bogna zauważyła obce klucze i, mrużąc oczy, zapytała:
— A to co za klucze?
— Mama wyjechała do sanatorium na trzy tygodnie — wyjaśnił Paweł, przecierając kark. — Poprosiła, bym dopilnował jej mieszkania, zostawiła klucze.
Nagle w oczach Bogny zapłonął figlarny, niemal diaboliczny błysk. Klasnęła w dłonie i zawołała:
— Nareszcie! Zrobię to!
Paweł zastygł, nie rozumiejąc, co się dzieje. Jego żona, zwykle spokojna i opanowana, wyglądała, jakby knuła coś wielkiego.
— O czym ty? Co zrobisz? — zapytał, patrząc na nią z narastającym niepokojem.
Bogna tylko zagadkowo się uśmiechnęła, ale w jej wzroku malowała się zdecydowana postawa, od której Pawłowi przeszły ciarki po plecach.
Kilka tygodni wcześniej ich życie wywróciło się do góry nogami. Gdy wrócili do domu po tygodniowej wizycie u rodziców Bogni, ich mieszkanie było nie do poznania. Tapety w przedpokoju, które wybierali z taką miłością, zostały zastąpione krzykliwymi, w jaskrawym wzorze. Meble w salonie i sypialni stały nie na swoich miejscach: szafka zamiast w kącie — na środku pokoju, a łóżko w sypialni zostało przekręcone w stronę okna, burząc cały domowy porządek.
— Co to ma być?! — Bogna, oszołomiona, upuściła torbę na podłogę, ledwo przekraczając próg.
Paweł wyjrzał znad jej ramienia, próbując ogarnąć wzrokiem chaos. Serce ścisnęło mu się z przerażenia.
— Kto to zrobił? — Bogna łapała powietrze, jej ręce drżały. — To nie jest nasze mieszkanie!
— Uspokój się — Paweł położył jej ręce na ramionach, starając się mówić spokojnie. — Rozwiążemy to.
Ale im więcej oglądali mieszkanie, tym większe ogarniało ich oburzenie. W salonie kanapa stała teraz pod oknem, a telewizor przemieścił się w kąt. W sypialni komoda przytuliła się do ściany, gdzie wcześniej wisiało lustro. To był absurd, a winowajca był oczywisty — matka Pawła, Władysława Stanisławowa.
Miesiąc wcześniej Władysława Stanisławowa zjawiła się u nich z „kontrolą”. Już od progu zaczęła krytykować wszystko: od koloru tapet po ustawienie mebli.
— Co to za smutne tapety, jak w domu starców! — oświadczyła, kręcąc głową z dezaprobatą. — Trzeba coś żywszego, żeby oko się cieszyło!
— Nam się podoba — odparła spokojnie Bogna, starając się nie okazać irytacji.
— Nie, tak nie może być! Od takich kolorów humor się psuje, nic dziwnego, iż jesteś ciągle nerwowa — ciągnęła teściowa, ignorując protesty. — I meble macie źle ustawione. Szafka powinna być w rogu, a nie na środku! A łóżko w sypialni to w ogóle katastrofa.
Bogna chciała się sprzeciwić, ale spojrzenie Pawła ją powstrzymało. Wiedział, iż z matką nie wygra. Władysława Stanisławowa mogła godzinami pouczać, jak „naprawić” ich życie. W końcu wyszła, zostawiając za sobą ciężką atmosferę. Paweł i Bogna, zamknąwszy drzwi, odetchnęli z ulgą, mając nadzieję, iż to koniec.
Ale niedługo musieli wyjechać na jubileusz matki Bogni. Ich kot, Puszek, nie mógł zostać sam, więc Paweł zaproponował poprosić Władysławę Stanisławową, by go doglądała. Bogna była kategorycznie przeciwna:
— Chcesz dać jej klucze? Znowu zacznie tu rządzić!
Ale wyboru nie mieli — nie mieli komu zostawić kota. Więc Bogna, mimo oporów,