„Ty przecież jesteś idealnym mężem, Romku”: jak jedno zdanie zniszczyło małżeństwo zbudowane na obojętności
Kasia wróciła do domu z dwiema ciężkimi torbami w rękach. Ledwo przekroczyła próg, z pokoju dobiegł głos męża:
— Już jesteś? A co, już szósta?
— Już siódma — odpowiedziała zmęczona i skierowała się do kuchni.
Na stole stały trzy filiżanki. To znaczyło, iż gościła teściowa, a pewnie i jej siostra Bożena. Kasia choćby się nie zdziwiła. Powoli przywykała do tych niespodziewanych wizyt, krytyki jej „nienaturalnych” zachowań, pełnych osądu spojrzeń i śladów obcych rąk porozstawianych po kuchni.
— Gdzie ty tak długo byłaś? Jestem głodny — rzucił Roman, nie odrywając wzroku od laptopa.
— Byłam w sklepie. Żeby wasza wysokość nie umarł z głodu — odpowiedziała sarkastycznie. — Ale w zasadzie muszę z tobą porozmawiać.
Milczał. Więc podeszła, obróciła jego fotel twarzą do siebie i spokojnie oznajmiła:
— Musimy się rozwieść.
Roman podniósł wzrok, zdezorientowany:
— Co? Dlaczego?
— Bo dłużej tak nie można.
— Kasia, może najpierw zrobisz obiad, a potem pogadamy? Umieram z głodu.
— Nie. Pogadamy teraz.
— No przecież wiesz, nie piję, nie imprezuję, nie wariuję. Siedzę w domu, pracuję. Mam wystarczająco pieniędzy. Nigdy cię o nic nie proszę. Czego ci brakuje?
Kasia uśmiechnęła się gorzko:
— Mieszkasz w moim mieszkaniu, nie płacisz czynszu, rachunków — ja za wszystko płacę. Zakupy, sprzątanie, gotowanie — też ja. Pytanie: na co ci starcza tych twoich pieniędzy?
— No… kupiłem sobie sweter. Ściągnąłem nową aktualizację do gry. Mamie i cioci Bożenie czasem pomagam — robię przelew. To przecież normalne.
— Aha. Normalne. Tylko iż dziś rano włączyłam pranie i poprosiłam, żebyś je powiesił — do tej pory leży w pralce.
— Bo miałem przerwę…
— Wiesz, zmiana zajęcia to też odpoczynek.
— Ale ja się na tym nie znam. Mama z Bożeną nigdy nie pozwalały mi zbliżać się do kuchenki czy odkurzacza.
— Wiem. „Nie znasz się”. Bardzo wygodne, prawda? Więc od dzisiaj — jak chcesz jeść, idź i ugotuj. Ja nic nie zrobię. Dziewczyny zaprosiły mnie do kawiarni — najpierw odmówiłam, ale teraz zmieniłam zdanie. Powodzenia.
Kasia wstała, powiesiła pranie, wskazała ręką kuchnię i wyszła. W kawiarni, przy kieliszku wina, zadzwonił telefon — numer teściowej. Wyłączyła dźwięk i położyła ekranem do dołu.
Gdy wróciła do domu, w mieszkaniu już była Danuta Stanisławowa.
— Kasia! Co ty wyprawiasz?! Oszalałaś?! Rozwód?! Czy ty w ogóle rozumiesz, jakiego masz mężczyznę?! Takich teraz ze świecą szukać! Nie pije, nie zdradza, skarpetek po podłodze nie rzuca! Kobiety ci zazdroszczą!
Kasia spokojnie na nią spojrzała:
— Mówi pani, jakby chwaliła się tresowanym psem. On nie robi nic złego — to pani wymieniła. A może powie pani, co on robi dobrego? Dla mnie?
— Pracuje.
— Ja też pracuję. Tyle iż dodatkowo sprzątam, pierzę, prasuję, gotuję, dźwigam ciężkie torby ze sklepu, płacę rachunki — za siebie i za niego. A co on robi?
— Daje ci prezenty! Wiem! Pomagam mu wybierać!
— Dziękuję. Teraz rozumiem, dlaczego na Nowy Rok dostałam miskę do moczenia stóp, a na urodziny wełniany szalik.
— Chyba chciałaś złota? — warknęła teściowa.
— Nie odmówiłabym bonu do SPA albo wyjazdu nad morze. Ale nie. Dostaję szalik. I brak szacunku. I ciągłe „nie znam się”. Nie chcę już być jego mamą.
— No nie zna się. U nas w rodzinie mężczyźni się tym nie zajmują.
— Właśnie. Wychowała go pani na kogoś, kto będzie czekał, aż ktoś inny zrobi wszystko za niego. I on jest z tego zadowolony. A ja — nie.
— Może nie od razu rozwód? Naucz go…
— Przepraszam. Nie chcę uczyć dorosłego mężczyzny, jak być mężczyzną. Próbowałam. Półtora roku. Więcej nie będę. Teraz spakujemy jego rzeczy i obie pójdziecie tam, gdzie wam wygodnie. Nie jestem zła. Po prostu jestem zmęczona.
Pół godziny później pod domem stała taksówka. Dwie torby, walizka. Roman szedł z tyłu, z laptopem pod pachą.
Kasia zamknęła za nimi drzwi. Usiadła na kanapie. Głęboko odetchnęła. Zapisała w kalendarzu: „Rozwód. Uwolniłam się”.
I po raz pierwszy od dawna zasnęła spokojnie.