Kasia wróciła do domu, obładowana dwiema ciężkimi torbami. Ledwo przekroczyła próg, gdy z pokoju dobiegł ją głos męża:
— Już jesteś? A co, już szósta?
— Już siódma — odparła zmęczonym głosem i ruszyła w stronę kuchni.
Na stole stały trzy filiżanki. To znaczyło, iż miała wizyty teściowa, a pewnie też jej siostra, Bożena. Kasia choćby się nie zdziwiła. To już wchodziło w nawyk: niezapowiedziane wizyty, komentarze o jej „nietypowych” dla kobiety zwyczajach, pełne dezaprobaty spojrzenia i ślady czyjejś obecności rozrzucone po całej kuchni.
— Gdzie ty się tak długo guzdrałaś? Jestem głodny — rzucił Marek, nie odrywając wzroku od laptopa.
— Byłam w sklepie. Żeby waszą wielmożność nakarmić — odcięła się Kasia. — Ale tak w ogóle, muszę z tobą porozmawiać.
Milczał. Wtedy podeszła, przekręciła jego fotel w swoją stronę i spokojnym tonem powiedziała:
— Powinniśmy się rozwieść.
Marek podniósł wzrok, zaskoczony:
— Co? Dlaczego?
— Bo dłużej tak nie można.
— Kasia, może najpierw zrobisz kolację, a potem pogadamy? Umieram z głodu.
— Nie. Porozmawiamy teraz.
— No przecież wiesz, iż nie piję, nie chodzę po knajpach, nie włóczę się. Siedzę w domu, pracuję. Mamy na życie. Nigdy cię o nic nie proszę. Czego ci brakuje?
Kasia uśmiechnęła się gorzko:
— Mieszkasz w moim mieszkaniu, nie płacisz czynszu, opłat — wszystko leży na mnie. Zakupy, sprzątanie, gotowanie — też ja. Pytanie: na co ci starcza twoich pieniędzy?
— No… kupiłem sobie sweter. Ściągnąłem aktualizację do gry. Czasem pomagam mamie i cioci Bożenie — przelew im robię. To przecież normalne.
— Tak. Normalne. Tylko iż dziś rano włączyłam pranie i poprosiłam, żebyś je powiesił — a ono wciąż jest w pralce.
— No miałem przerwę…
— Wiesz, zmiana aktywności to też forma odpoczynku.
— Ale ja się na tym nie znam. Mama i ciocia Bożena nigdy mnie nie uczyły gotować ani odkurzać.
— Wiem. „Nie znasz się”. Bardzo wygodne, co? Od dziś — jeżeli chcesz jeść, idź i ugotuj. Ja nic nie przygotuję. Dziewczyny zaprosiły mnie na kawę — najpierw odmówiłam, ale zmieniłam zdanie. Powodzenia.
Kasia wstała, powiesiła pranie, wskazała ręką kuchnię i wyszła. W kawiarni, przy kieliszku wina, zadzwonił jej telefon — teściowa. Wyłączyła dźwięk i odwróciła ekran do dołu.
Gdy wróciła do domu, w mieszkaniu czekała już Halina Stanisławowa.
— Kasia! Co ty wyprawiasz?! Oszalałaś?! Rozwód?! Zdajesz sobie sprawę, jakiego masz mężczyznę?! Teraz takich ze świecą szukać! Nie pije, nie zdradza, skarpetek po podłodze nie rzuca! Kobiety ci zazdroszczą!
Kasia spokojnie na nią spojrzała:
— Mówi pani, jak ograniczona suka jest powodem do dumy. Nie robi nic złego — to pani wymieniła. A może pani powiedzieć, co robi dobrego? Dla mnie?
— Pracuje.
— Ja też pracuję. Tylko iż oprócz tego sprzątam, pierzę, prasuję, gotuję, dźwigam ciężkie siaty ze sklepu, płacę rachunki — za siebie i za niego. A on co robi?
— Przecież daje ci prezenty! Wiem! Pomagam mu wybierać!
— Dziękuję. Teraz rozumiem, dlaczego dostałam na Gwiazdkę miskę do moczenia stóp, a na urodziny wełniany szalik.
— Pewnie chciałaś złota? — zaśmiała się szyderczo teściowa.
— Nie odmówiłabym bonu do spa albo wyjazdu nad morze. Ale nie. Dostałam szalik. I brak szacunku. I ciągłe „ja się nie znam”. Nie chcę już być dla niego mamą.
— No przecież się nie zna. W naszej rodzinie mężczyźni się tym nie zajmują.
— Właśnie. Wychowywałyście go na kogoś, kto będzie czekał, aż ktoś zrobi wszystko za niego. I jemu to pasuje. Mnie — nie.
— Może nie od razu rozwód? Naucz go…
— Przepraszam. Nie mam ochoty uczyć dorosłego mężczyzny, jak być mężczyzną. Próbowałam. Półtora roku. Koniec. Teraz spakujemy jego rzeczy — i obie możecie wrócić tam, gdzie wam wygodnie. Nie jestem zła. Po prostu jestem zmęczona.
Po pół godziny pod blokiem czekała taksówka. Dwie torby, walizka. Marek szedł z tyłu, z laptopem pod pachą.
Kasia zamknęła za nimi drzwi. Usiadła na kanapie. Głęboko odetchnęła. Wpisała do kalendarza: „Rozwód. Uwolniona”.
I po raz pierwszy od dawna zasnęła spokojnie.