«Przecież jesteś idealnym mężem, Romanie»: jak jedno zdanie zniszczyło małżeństwo zbudowane na obojętności
Karolina wróciła do domu z dwiema ciężkimi torbami w rękach. Ledwo przekroczyła próg, z pokoju dobiegł głos męża:
— Wróciłaś? Czy już szósta?
— Już siódma — odpowiedziała zmęczona i skierowała się w stronę kuchni.
Na stole stały trzy filiżanki. To znaczyło, iż byli u nich teściowa i najpewniej jej siostra, Irena. Karolina choćby się nie zdziwiła. To już stawało się nawykiem: niezapowiedziane wizyty, rozmowy o jej „niedostatecznie kobiecych” przyzwyczajeniach, pełne krytyki spojrzenia i ślady czyjejś obecności porozrzucane po całej kuchni.
— Gdzie tak długo byłaś? Jestem głodny — rzucił Roman, nie odrywając wzroku od laptopa.
— Wstąpiłam do sklepu, żeby nakarmić waszą wysokość — odpowiedziała z ironią. — Ale w sumie muszę z tobą porozmawiać.
Milczał. Wtedy podeszła, obróciła jego fotel w swoją stronę i spokojnie powiedziała:
— Musimy się rozwieść.
Roman podniósł wzrok, zaskoczony:
— Co? Dlaczego?
— Bo już dłużej tak nie można.
— Karolina, może najpierw coś zrobisz do jedzenia, a potem porozmawiamy? Umieram z głodu.
— Nie. Porozmawiamy teraz.
— No przecież wiesz, nie piję, nie imprezuję, nie włóczę się. Siedzę w domu, pracuję. Starcza mi na moje potrzeby. Nigdy cię o nic nie proszę. Czego ci brakuje?
Karolina uśmiechnęła się gorzko:
— Mieszkasz w moim mieszkaniu, nie płacisz czynszu, rachunków — wszystko opłacam ja. Zakupy, sprzątanie, gotowanie — też ja. Pytanie: na co wystarczają ci pieniądze?
— No… kupiłem sobie sweter. Ściągnąłem aktualizację do gry. Czasem pomagam mamie i cioci Irenie — przelewam im trochę grosza. To przecież normalne.
— Tak, normalne. Tylko iż dziś rano włączyłam pranie i poprosiłam cię, żebyś je powiesił — a ono wciąż jest w pralce.
— Bo miałem przerwę…
— Wiesz, czasem zmiana zajęcia też jest odpoczynkiem.
— Ale ja się na tym nie znam. Mama i ciocia Irena nigdy nie pozwalały mi podchodzić do kuchenki ani odkurzacza.
— Wiem. „Nie znasz się”. Bardzo wygodne, prawda? Więc od dzisiaj — jeżeli chcesz jeść, sam sobie gotuj. Ja nic nie przygotuję. Dziewczyny zaprosiły mnie do kawiarni — najpierw odmówiłam, ale teraz zmieniłam zdanie. Powodzenia.
Karolina wstała, powiesiła pranie, wskazała ręką w stronę kuchni i wyszła. W kawiarni, przy kieliszku wina, zadzwonił telefon — numer teściowej. Wyciszyła go i odwróciła ekranem do dołu.
Gdy wróciła do domu, w mieszkaniu była już Danuta Michałowska.
— Karolina! Co ty wyprawiasz?! Oszalałaś?! Rozwód?! Czy ty w ogóle rozumiesz, jakiego masz mężczyznę?! Takich dziś ze świecą szukać! Nie pije, nie zdradza, skarpetek nie rozrzuca! Kobiety ci zazdroszczą!
Karolina spokojnie na nią spojrzała:
— Mówicie tak, jakbyście chwaliły tresowanego psa. On nie robi nic złego — to właśnie wymieniłaś. Ale czy możesz powiedzieć, co robi dobrego? Dla mnie?
— Pracuje.
— Ja też pracuję. Tylko iż poza tym sprzątam, piorę, prasuję, gotuję, dźwigam ciężkie torby ze sklepu, płacę rachunki — za siebie i za niego. A co on robi?
— Przynosi ci prezenty! Wiem! Ja mu pomagałam wybierać!
— Dziękuję. Teraz już wiem, dlaczego dostałam na Nowy Rok miskę do moczenia stóp, a na urodziny wełniany szalik.
— Pewnie chciałaś złota? — jadowicie uśmiechnęła się teściowa.
— Nie pogardziłabym voucherem do spa albo wyjazdem nad morze. Ale nie. Dostaję szalik. I brak szacunku. I ciągłe „ja się na tym nie znam”. Nie chcę już być jego mamą.
— No ale on się na tym nie zna. U nas w rodzinie mężczyźni się tym nie zajmują.
— Właśnie. Wychowaliście go na kogoś, kto będzie czekał, aż ktoś inny zrobi wszystko za niego. I jemu to pasuje. A mnie — nie.
— Może nie od razu rozwód? Naucz go…
— Wybaczcie. Nie mam ochoty uczyć dorosłego mężczyzny, jak być mężczyzną. Próbowałam. Półtora roku. Więcej nie będę. Teraz spakujemy jego rzeczy — i oboje pojedziecie tam, gdzie wam wygodniej. Nie jestem zła. Po prostu jestem zmęczona.
Po pół godzinie pod domem stała taksówka. Dwie torby, walizka. Roman szedł z tyłu, z laptopem pod pachą.
Karolina zamknęła za nimi drzwi. Usiadła na kanapie. Głęboko odetchnęła. Wpisała do kalendarza: „Rozwód. Uwolniłam się”.
I po raz pierwszy od dawna zasnęła spokojnie.