Gorące serca i smaki

twojacena.pl 4 dni temu

Pikantna miłość

Witold i Bronisława właśnie wrócili z supermarketu. Obładowani torbami, wniesli zakupy do kuchni i zaczęli je rozpakowywać. Witold, zajęty swoimi sprawami, nagle odwrócił się do Broni i z lekkim uśmiechem powiedział:

— Broniu, idź, odpocznij. A ja przyrządzę coś specjalnego… Moją firmową potrawę. Gulasz!

— Umiesz gotować gulasz? — Bronisława zastygła, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.

— No tak, a co w tym dziwnego? — szczerze się zdziwił.

— Nie, no… Tylko… — Bronia nagle zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się. Cicho, ale mocno, jakby przez krawędź przelała się cała powódź uczuć.

Witold zdezorientowany podszedł bliżej, usiadł obok.

— Broniu, o co chodzi? Coś się stało?

Nie od razu znalazła słowa, ale w końcu, ocierając łzy, wyrzuciła:

— Nikt… przez ostatnie lata… nie ugotował dla mnie gulaszu. Ani razu. Mama kiedyś, dawno… A potem tylko ja sama, ciągle dla kogoś. A on… Marek… tylko jadł, pił, imprezował… A ja wszystko ciągnęłam…

Witold spuścił wzrok. Wiedział, iż Bronia niedawno się rozwiodła. I wiedział, jak ciężko jej było.

Rozstanie z Markiem było nieuniknione. Wpadł w ciąg alkoholowy tuż przed rodzinnym wyjazdem, nie pojawił się na dworcu, gdzie czekali żona i syn. Wtedy Bronia zrozumiała: koniec. Dość. Nie da się już tego znosić.

Najpierw była ulga. Noc bez trzaskania drzwiami i pijanych pogaduszek w kuchni. Bez chlupotu lodówki o trzeciej nad ranem. Bez śmierdzących kumpli z przepitymi głowami. Cisza i wolność. Ale po pół roku ta cisza stała się przytłaczająca. Dusiła.

Tak, Bronia miała syna Jacka, miała pracę, miała wierne koleżanki. Ale brakowało najważniejszego — ramienia obok. Zaangażowania. Ciepła.

Szukając wyjścia, zwróciła się do brata Stefana:

— Może znasz kogoś porządnego?… Żeby bez imprezowania i bez wchodzenia w życie z butami.

Stefan ucieszył się:

— Jest jeden. Witold. Skromny, ale solidny. Nie Apollo, ale człowiek dobry. Uwierz, złego bym nie polecił.

Na pierwszym spotkaniu Witold wydał się Broni zbyt zwyczajny. Chudy, wysoki, z twarzą daleką od magazynowych ideałów. Nieszczególny, ale… miał dobre oczy. Prawdziwe.

„Oswajanie idzie w parze z kochaniem” — pomyślała i postanowiła spróbować. Gorzej przecież nie będzie.

Pierwsze randki były ostrożne, choćby trochę nieporadne. A potem Witold nagle zniknął. Na tydzień. Bronia uznała, iż się nie spodobała. Zawstydziła się, choćby uraziła. A on niespodziewanie wrócił — z tortem i kwiatami.

— Wysłali mnie w delegację. Przepraszam, iż nie dałem znać.

Od tej pory zaczęli się spotykać częściej. Spacerowali, rozmawiali. Jacka Bronia jeszcze chowała — bała się spłoszyć coś, co dopiero zaczynało w niej rozkwitać.

Pewnego dnia spotkali się pod sklepem. Zakupy, na złość, były ciężkie. Witold machnął ręką:

— Mam samochód. Wrzucimy do bagażnika.

— Samochód? A ja nie wiedziałam…

Gdy pakowali torby, podszedł do nich Marek. Pijny, jak zwykle. Z wykrzywioną twarzą. Rzucił okiem na Witolda — i od razu zaczął docinać:

— No proszę! Znalazłaś sobie faceta, co? A ja, między nami mówiąc, chcę widywać się z synem!

— Były? — szepnął Witold.

— Tak… — westychneła Bronia.

— Idź, Marek — cicho powiedziała. — Nie dzisiaj.

— Ojej, przestraszyłaś się! A ty, frajerze, uważaj! — rzucił Marek, zataczając się, i odszedł.

Witold się powstrzymał. Dla Broni.

W domu Bronia w milczeniu rozpakowywała zakupy. Potem usiadła na stołku i objęła się za ramiona.

— Zawstydziłaś się? — cicho zapytał.

— Tak…

— Kochasz go jeszcze?

— Nie. Te uczucia już dawno pogrzebałam. Zostały tylko żale.

— W takim razie wszystko przed nami. Odpocznij, ja zrobię gulasz.

— Naprawdę umiesz? — znów się zdziwiła.

— Oczywiście.

I znów — łzy. Ze zmęczenia. Z tego, iż wreszcie jest ktoś, kto nie żąda, nie wykorzystuje, nie niszczy, ale po prostu chce dla niej ugotować…

Witold krzątał się w kuchni. A Bronia cicho zasnęła w pokoju. Podszedł, poprawił jej koc, zasunął zasłony. Zatrzymał się na chwilę — i pogłaskał ją po włosach. Jak relikwię.

Nagle — dźwięk w zamku.

„Syn?…” — pomyślał.

Ale do drzwi wszedł Marek.

Po chwili znów stał na klatce, trzaskając drzwiami.

— Spróbuj tylko wrócić! — rzucił Witold. I wrócił do kuchni. Sprawdzać ziemniaki.

Po pół godzinie Bronia wyszła, przeciągając się. Uśmiechnęła się.

— Ktoś przychodził?

— Chyba ci się przyśniło — łagodnie powiedział.

A w duchu pomyślał: „Teraz ja będę ją chronić. Zawsze”.

Tego wieczoru Bronia powiedziała:

— Chcę, żebyś poznał Jacka. I… jutro wymienię zamki.

Miesiąc później wzięli ślub. Stefan był szczęśliwy. Często powtarzał Jasiowi:

— Masz teraz tatę. Prawdziwego. Dbaj o niego.

A chłopiec kiwał głową.

A Witold wieczorem znów gotował gulasz. I nie mógł uwierzyć, iż właśnie tak po prostu zaczyna się prawdziwe szczęście. Prawdziwe — z miłości, z dobroci… i ze zwykłego gulaszu.

Idź do oryginalnego materiału