Gdy choroba rozrywa rodzinę: dramat w domu Anny
Anna siedziała w kuchni, przyciskając do piersi filiżankę z wystygłą herbatą. Za oknem pochmurny listopad spowijał świat w szarość, a w jej domu, w małym mieszkaniu na obrzeżach Łodzi, rozpętywała się prawdziwa burza. Jej matka, Helena Nowak, znów przyjechała — z gorączką, kaszlem i niekończącą się litanią skarg. Od kilku lat, gdy tylko Helena poczuła najmniejsze osłabienie, pakowała torbę i przyjeżdżała do córki. I za każdym razem Anna stawała w centrum konfliktu, rozdarta między opieką nad chorą matką, małą córeczką a zirytowanym mężem.
Helena zapewniała, iż w swoim mieszkaniu w sąsiedniej dzielnicy jest jej strasznie samotnie i nieswojo. „A co, jeżeli zrobi mi się gorzej? Co, jeżeli nie dam rady sama?” — powtarzała, patrząc na Annę z wyrzutem. ale Anna wiedziała: nie chodziło tylko o strach. Matka, ledwo zachorowała, stawała się kapryśną królową, domagającą się uwagi co chwilę. A Anna miała urlop macierzyński, roczną Małgosię, która właśnie uczyła się chodzić i potrzebowała matczynej bliskości, oraz męża Krzysztofa, którego cierpliwość topniała z każdą wizytą teściowej.
Gdy Helena chorowała, oczywiście próbowała zostawać w swoim pokoju. Ale wirusy nie pytały o pozwolenie: szła do łazienki, zaglądała do kuchni, zostawiając za sobą ślad kaszlu i kichania. Anna bała się o Małgosię — a jeżeli maluch się przeziębi? ale wytłumaczyć tego matce było niemożliwe. „Przecież nie specjalnie, Aniu” — wzdychała Helena. — „Jestem ostrożna”. A potem zaczynało się: „Ugotuj mi zupę, tylko nie za słoną, bo gardło mnie boli. Przynieś herbatę, ale nie gorącą, bo się poparzę. Otwórz okno, duszno, nie, zamknij, zimno!”. I za każdym razem, gdy Małgosia zaczynała płakać, matka marszczyła brwi: „Och, jak ona wrzeszczy, nie da się spać”. choćby Krzysztof, który zaledwie przechodził obok, słyszał: „Tupie jak słoń, drzwiami trzaska, żadnego spokoju!”
Dawniej było inaczej. Anna i Krzysztof żyli swoim życiem, wychowywali córeczkę, a do Heleny zaglądali raz w miesiącu — pogadać, pomóc w sprawunkach. Matka była samodzielna: sprzątała, gotowała, choćby chorowała bez zbędnego hałasu, prosiła tylko o przywiezienie leków. Ale potem coś się zmieniło. Helena zaczęła dzwonić częściej, narzekać na samotność, na zdrowie. „A co, jeżeli zasłabnę, a was nie będzie?” — mówiła drżącym głosem. — „Jestem sama, zupełnie sama”. Anna próbowała uspokajać: „Mamo, przecież dzwonię codziennie, jesteśmy blisko, wszystko będzie dobrze”. ale matka nie słuchała, jej lęki rosły jak śnieżna kula.
Pewnego dnia Helena zadzwoniła w łzach: zrobiło jej się tak słabo, iż musiała wezwać pogotowie. Krzysztof był na zmianie w fabryce, więc Anna pobiegła do matki z Małgosią na rękach. Wtedy zabrali Helenę do siebie — pielęgnowali, otulali troską. ale od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Teraz, gdy tylko matce podskoczyła gorączka albo zaczynał się kaszel, stawała w drzwiach ich mieszkania. Czasem trwało to kilka dni, czasem tygodnie. Bywały chwile, gdy Helena leżała z wysoką gorączką, dławiąc się kaszlem, i żądała, by Anna siedziała przy niej, podawała leki, słuchała narzekań. A Małgosia w tym czasie płakała w łóżeczku, i Anna miotała się między pokojami, czując, jak w środku rośnie bezsilność.
Każda wizyta matki stawała się próbą. Helena mogła się obrazić, jeżeli zupa była „nie taka”, albo nagle oświadczyć, iż wraca do domu, bo „wszystko ją tu drażni”. Anna bała się o matkę — a jeżeli naprawdę wyjedzie w takim stanie? Ale bardziej bała się o Małgosię, o męża, o ich rodzinę, która pękała w szwach. Krzysztof, który niegdyś życzliwie patrzył na teściową, teraz mroczniał na samo jej wspomnienie. „Ona nas wykorzystuje, Aniu” — mówił. — „W domu choruje normalnie, a tu przyjeżdża, żebyś za nią biegała”. Anna widziała to sama, ale nie miała odwagi powiedzieć tego matce. „A jeżeli się pokłócimy?” — myślała. — „Jeśli się obrazi i przestanie się odzywać? Ale tak dalej być nie może, jestem na krawędzi”.
Krzysztof już nie krył irytacji. „Trzeba z nią porozmawiać” — mówił. — „Inaczej usiądzie nam na karku”. Anna wiedziała, iż mąż ma rację, ale serce ściskał jej strach. Jak znaleźć słowa, by nie urazić matki, ale obronić swoją rodzinę? Jak wytłumaczyć, iż miłość do niej nie oznacza rezygnacji z własnego życia? Patrzyła na śpiącą Małgosię, na zasępioną twarz Krzysztofa i rozumiała jedno: trzeba znaleźć rozwiązanie, bo ich dom, ich rodzina nie udźwigną tego ciężaru.
Co ma zrobić Anna? Jak zachować spokój w rodzinie, nie tracąc więzi z matką? Ta historia to nie tylko o chorobie, ale o granicach, o miłości, która czasem staje się zbyt ciężkim brzemieniem, i o wyborze, który rozrywa serce.