Dzień na oceanie, życie na jachcie z dala od lądu

bejsment.com 1 godzina temu

Polacy z Ontario są w trakcie żeglugi przez południowy Pacyfik.

Po ponad miesiącu żeglugi i pokonaniu już 3500 mil morskich, a z 1700 milami wciąż przed nami, każdy dzień na oceanie zaczyna nabierać własnego rytmu. Monotonia? Nic z tych rzeczy.
Tutaj każdy poranek, każda wachty i każda fala potrafią zaskoczyć i wymagają pełnej uwagi. Życie na jachcie to ciągła czujność, wyzwania i jednocześnie niepowtarzalna prosta codzienność, w której liczy się każda drobnostka.

Poranek na rozhukanym oceanie
Moja poranna wachta zaczyna się o 6:00. W normalnych warunkach ubranie się zajmuje mi minutę, może dwie. Na jachcie? To prawie sport ekstremalny. Przy falach sięgających choćby pięciu metrów założenie skarpetek potrafi być nie lada wyczynem. Jacht przechyla się we wszystkie strony, a człowiek próbuje utrzymać równowagę, trzymając się jedną ręką czegokolwiek, co akurat jest pod ręką. Każdy ruch trzeba planować.
Gdy w końcu wydostaję się na pokład, priorytetem jest ocena sytuacji: kierunek wiatru, kurs, stan nieba, żagli i lin. Czy wszystko dobrze zabezpieczone? Czy nic się nie obluzowało? W takich warunkach zaniedbanie drobiazgu potrafi gwałtownie zamienić się w realne zagrożenie. Przez trzy godziny jestem na warcie – obserwuję, reaguję, koryguję.

Kiedy wachta się kończy
Po trzech godzinach schodzę pod pokład. Najpierw ciepły napój – o ile ktoś z załogi już nie przygotował go wcześniej. Temperatura na oceanie mieści się w granicach 5–8°C, więc jest naprawdę chłodno. Codzienny rytuał to również walka z… grawitacją. Zrobienie jedzenia, wyciągnięcie talerza czy garnka wymaga zręczności cyrkowca. Na przechylającym się jachcie wszystko potrafi odfrunąć. Śniadanie jemy zwykle około 10:00 – jedzenia mamy pod dostatkiem, ale samo jego podanie to już sztuka.

Długie godziny między wachtami
Po śniadaniu zaczyna się czas wolny. Można go wykorzystać jak kto chce – czytamy książki, rozmawiamy o wszystkim i o niczym, próbujemy odpocząć. Najłatwiej po prostu położyć się na koi. Choć po miesiącu nasze ciała już odczuwają niewygody, to wciąż najlepsze miejsce, by choć na chwilę odciąć się od kołysania jachtu i wszechobecnego hałasu fal.

Wieczorna wachta w całkowitej ciemności
O 18:00 wracam na pokład – zaczyna się kolejna zmiana. Wieczorna wachta rządzi się swoimi prawami. Słońce gwałtownie znika, a gdy przez wiele dni nie ma księżyca, nocne żeglowanie odbywa się praktycznie po omacku. Liczy się intuicja, doświadczenie i kilka podstawowych instrumentów. Ocenianie nieba? Niemożliwe. Widoczność? Bliska zeru. Ocean staje się wielką, czarną przestrzenią, w której jedynymi punktami odniesienia są wskaźniki i własne zmysły.
Trzy godziny mijają powoli. O 21:00 jestem gotów paść do koi – zmęczenie jest nieodłącznym towarzyszem życia na morzu. Śpię, dopóki nie trzeba pomóc przy zmianie kursu, ustawieniu żagli czy korekcie sterowania. Każda taka operacja to kolejny wysiłek fizyczny i precyzyjna praca w kołyszącym się, nieprzewidywalnym otoczeniu.

Ocean uczy pokory
Dni na oceanie są podobne, a jednak każdy przynosi coś nowego. Otwarta woda nie pozwala na rutynę – zmusza do uważności, cierpliwości i współpracy. Uczy pokory wobec żywiołu, ale też daje niezwykłe poczucie wolności. I choć zmęczenie jest stałe, a zimno i wilgoć bywają uciążliwe, coś w tym życiu przyciąga. Każdy zachód słońca, każdy podmuch wiatru i każda przeżyta wachta przypominają, iż jesteśmy częścią czegoś większego.
Pozostało nam jeszcze 1700 mil. Przed nami kolejne wachty, kolejne fale i kolejne dni w świecie, którego nie da się porównać z żadnym innym. Ocean nigdy nie jest nudny – jest wymagający, surowy, ale też zachwycający. I kto raz go posmakował, ten wie, iż takie doświadczenia zostają na całe życie.
Michał Bogusławski

Idź do oryginalnego materiału