Nigdy nie przypuszczałabym, iż mój spokojny żywot wywróci się do góry nogami, aż tu nagle w naszym domu pojawił się chłopiec i wszystko się zmieniło. Miał być tylko na chwilę, a jednak widziałam, jak między nami rodzi się więź. Kiedy nadeszła pora, by go puścić, musiałam działać. Czy zdążę pomóc mu odnaleźć prawdziwy dom, zanim będzie za późno?
Kto by pomyślał, iż w moim wieku jeszcze mogę wpakować się w taką awanturę? Powinnam już mieć dość doświadczenia, żeby wiedzieć, kiedy się nie wtrącać, ale życie potrafi zaskakiwać.
Oczywiście, jako kobieta z godnością, nie zdradzę wam swojego wieku. Wystarczy powiedzieć, iż żyłam wystarczająco długo, by wyczuć, gdy coś śmierdzi na kilometr.
Mieszkam z moim synem, Robertem, i jego żoną, Kasią. Twierdzili, iż tak będzie wygodniej, choć czasem zastanawiam się, czy chodziło o moje dobro, czy o ich własne.
Robert i Kasia nie mieli dzieci. Nie dlatego, iż nie chcieli choćby ślepy zauważyłby, jak bardzo marzyli o potomstwie. Ale zawsze coś ich powstrzymywało. Jakiś niewypowiedziany strach. Nie wtrącałam się. Niektóre sprawy ludzie muszą ogarnąć sami.
Ostatnio jednak zauważyłam, iż między nimi rośnie przepaść. Jak pęknięcie w fundamencie domu.
Nadal się kochali, to było oczywiste, ale czasem miłość to za mało, by trzymać ludzi razem.
Aż pewnego wieczoru Robert i Kasia wrócili do domu, ale nie sami.
Między nimi stał chłopiec, może dziesięcioletni, sztywny jak patyk, z oczami biegającymi po pokoju, jakby nie był pewny, czy tu pasuje.
Pani Jadwigo, to jest Tomek. Będzie z nami mieszkał powiedziała Kasia głosem miększym niż zwykle, prawie ostrożnym.
Robert położył dłoń na ramieniu chłopca, ale ten gest nie wydawał się go wcale uspokajać.
Tomek choćby na mnie nie spojrzał. Skinął głową, zaciskając usta. Ani słowa.
Chodź, pokażę ci twój pokój powiedział Robert, odchodząc.
Patrzyłam, jak znikają w korytarzu. Mózg mi się gotował, szukając wyjaśnienia. Dziecko? Tak po prostu?
Przez chwilę miałam choćby absurdalną myśl, iż go ukradli. Nie byłoby to pierwsze szaleństwo tej dwójki. Za młodu musiałam trzymać zapas melisy, żeby przetrwać ich pomysły.
Może wyjaśnisz, o co chodzi? zapytałam Kasię, składając ręce na piersi.
Spojrzała w stronę korytarza i zniżyła głos. Chodź do kuchni. Tam pogadamy.
Usiedliśmy przy stole. Kasia wzięła głęboki oddech i wyjaśniła. Spotkali Tomka w parku. Uciekł z opieki społecznej. Kiedy go tam odprowadzili, Kasia wpadła na pomysł odważny.
Wydawał się miłym chłopcem powiedziała, obejmując rękami kubek z kawą. Moglibyśmy go wziąć na czas przejściowy. Dopóki nie znajdzie stałego domu. To by nam wszystkim wyszło na dobre.
Nie uważasz, iż to trochę nie fair? spytałam, splatając dłonie na stole.
Nie fair? W jaki sposób?
A jeżeli się przywiąże? jeżeli zacznie was traktować jak rodziców? A wy go potem oddacie obcym?
Kasia westchnęła. I tak byłby w rodzinie zastępczej. Przynajmniej z nami byłby bezpieczny.
Bezpieczny na razie odparłam. A co się stanie, gdy przyjdzie czas go puścić?
Kasia zawahała się. Robert też tak myślał. Nie chciał, ale przekonałam go, iż to słuszne.
Miała odpowiedź na wszystko. Mogłam się sprzeczać, ale decyzja już zapadła. Czasem trzeba po prostu dać rzeczom się potoczyć.
Tomek zmienił nasze życie w sposób, jakiego się nie spodziewałam. Zaczęliśmy spędzać czas razem, nie jak obcy pod jednym dachem, ale jak rodzina.
Robert, który zawsze przesiadywał w pracy, teraz wracał do domu wcześniej. Chciał być obecny pomagać, słuchać, być.
Zauważyłam, iż napięcie między nim i Kasią znika. Znów się śmiali. Rozmawiali ciepło. Stali się tą parą, którą byli, zanim życie stanęło im na drodze.
Kasia rozkwitła w roli matki. Zaczęła angażować się w życie Tomka, pomagać mu w lekcjach, dbać o niego. Nie wyglądała już na zagubioną. Miała cel.
Ja też polubiłam chłopca. Był interesujący świata, zadawał mnóstwo pytań, uwielbiał moje opowieści.
Jaki był Robert, jak był mały? pytał z błyszczącymi oczami. Wtedy się śmiałam i mówiłam prawdę Robert od małego był urwisem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy go nie adoptują. Ale nie było moją rolą o to pytać.
Aż pewnego wieczoru Robert wrócił do domu z dziwną miną. Coś było nie tak.
Co się stało? spytałam, gdy postawił teczkę.
Znaleziono rodzinę dla Tomka powiedział. Chcą go adoptować.
Kasia zamarła z talerzem w ręce. Mrugnęła, potem wymusiła uśmiech. To wspaniale. W końcu będzie miał prawdziwą rodzinę. Jej głos zadrżał.
Spojrzałam na nich oboje. Po prostu go oddacie?
Robert potarł skronie. Tak miał być plan. Od początku byłem przeciw. Kasia mnie przekonała. Ale umowa była tymczasowa. Nie mamy teraz głowy do dziecka.
Przez te kilka miesięcy jakoś daliście radę odparłam.
Bo mieliśmy pomoc rzucił Robert, spoglądając na mnie. A i tak ledwo zipiemy.
Otworzyłam usta, by protestować, gdy usłyszałam ciche kroki na schodach. Tomek stał w progu, sztywny jak kij. Zaciśnięte pięści.
Kłamiecie powiedziałam cicho, patrząc na Roberta i Kasię. Ten chłopiec jest wam potrzebny tak samo, jak wy jemu, jeżeli nie bardziej.
Twarz Tomka skrzywiła się. Obrócił się i pobiegł na górę. Nie powiedziałam już nic. Tylko pokręciłam głową i poszłam do siebie.
Tej nocy prawie nie spałam. Dom był zbyt cichy. Leżałam, wpatrując się w sufit.
Aż przed świtem usłyszałam szelest. Wyszłam na korytarz pusty. Wtem drzwi wejściowe cicho się zamknęły.
Zeszłam na dół i wyjrzałam. Mała postać szła chodnikiem, z plecakiem przewieszonym przez ramię.
I dokąd to, młody człowiek? zawołałam.
Tomek odwrócił się, szeroko otwierając ocTomek zawahał się tylko na chwilę, zanim wyjął z plecaka starą fotografię i szepnął: „Pani Jadwigo, pomóż mi ich odnaleźć, zanim będzie za późno.”