Dlaczego zgodziłam się, żeby mój syn i synowa zamieszkali ze mną? przez cały czas nie wiem.
Jestem Weronika Nowak, mieszkam w dwupokojowym mieszkaniu w spokojnej dzielnicy Poznania. Mam sześćdziesiąt trzy lata, jestem wdową. Moja emerytura jest skromna, ale starcza na życie. Kiedy dwa lata temu mój syn Marek się ożenił, cieszyłam się jak każda matka. Jest młody ma trzydzieści jeden lat, a moja synowa Kinga jest trochę młodsza. Pobrali się, związali na dobre i na złe, ale nie mieli gdzie mieszkać. Nie mieli własnego kąta. Powiedzieli: Mamo, zamieszkamy z tobą na chwilę. Niedługo uzbieramy na wkład własny i się wyprowadzimy.
Głupia, ucieszyłam się myślałam, iż będę opiekować się wnukami. I pozwoliłam im zostać. A teraz nie wiem, jak z tego wybrnąć. Bo ta chwila trwa już dwa lata, i wszyscy żyjemy w ciągłym stresie.
Na początku starałam się nie wtrącać. Młodzi, przyzwyczajają się do małżeńskiego życia. Nie przeszkadzałam, gotowałam, prałam, robiłam, co trzeba. Potem Kinga zaszła w ciążę. Wcześnie, pomyślałam skoro Bóg tak chciał, to znaczy, iż musi być w tym jakiś cel. Urodził się mój wnuk, Kacper. Cudowny chłopczyk. Tylko iż z jego narodzinami zniknęły wszystkie oszczędności. Każdy wie, ile kosztuje dziecko: pieluchy, mleko, kaszki wszystko drogie, a Kinga chce tylko markowe rzeczy, zawsze świeże, najlepiej importowane.
Jestem gotowa pomóc. Ale nie jestem służącę. A jednak stałam się nianią, kucharką i sprzątaczką w jednym. Młoda mama jest strasznie zmęczona. Podobno Kacper nie daje jej spać. Więc leży do południa, w telefonie. Dziecko w kojcu. Ona na kanapie. Telewizor włączony, obiad gotowy, podłoga umyta, wnuk wykąpowany. A Kinga narzeka, iż jest wypalona.
A mój syn? Marek idzie do pracy i wraca ze spuszczoną głową, nic nie mówi. Jak próbuję zagadać, od razu się wymiguje. Mówi: Mamo, nie mieszaj się. A Kinga zachowuje się, jakby to był jej dom. Ja powiem słowo, ona odpowie trzema. I zawsze podniesionym głosem. Potem Marek mówi, iż uciskam jego żonę. Uciskam! Ja, która im tak pomagam!
Nie wiem już, co robić. Mówię Markowi: Synu, wynajmijcie coś. Jestem zmęczona. A on na to: Nie mamy pieniędzy, mamo. Zaproponowałam zamianę mieszkania: ja wzięłabym małe studio, a oni zebraliby na wkład i żyli jak dorośli. Byli odpowiedzialni za swoje życie. Ja pomagałabym z wnukiem, na ile mogę. Ale nie Marek tylko kiwa głową, a nic się nie zmienia.
Rozumiem, iż młodzi, iż trudno. Ale ja też nie jestem ze stali. Mam problemy z ciśnieniem, bolą mnie stawy, nie śpię. A jak mnie potrzebują, od razu bierze mnie na izbę przyjęć, na zastrzyki, i zostaję z wnukiem na kilka dni. Jak mówię, iż jestem zmęczona, patrzą na mnie jak na zdrajczynię.
Ostatnio była wielka awantura. Wstałam rano, posprzątałam kuchnię, zrobiłam Kacprowi kaszkę, jak zawsze. Kinga wstała i rzuca: Po co znowu to ugotowałaś? Mówiłam, iż chcę z paczki! Nie wytrzymałam. Powiedziałam, iż jestem babcią, a nie kuchenną robotą. Że powinni sami utrzymywać rodzinę. Ona się rozpłakała, Marek stanął po jej stronę, trzasnęli drzwiami i wyszli. Po godzinie wrócili, jakby nigdy nic. choćby nie przeprosili.
Teraz budzę się codziennie i myślę: dlaczego ich wpuściłam? Dlaczego nie postawiłam sprawy jasno na początku? Może dlatego, iż jestem matką. Bo kocham syna. I coraz częściej łapię się na tym, iż kocham, ale jestem wykończona. A gdy siadam, żeby wziąć tabletki na ciśnienie, myślę może już czas ich wykopać? Będzie mi ciężko, ale przynajmniej nie zwariuję.
I powiedzcie mi czy tylko ja jestem taką naiwniaczką? Czy są jeszcze ludzie w moim wieku, którzy wpadli w taką pułapkę?


















