Moja teściowa jest przekonana, iż zniszczyłam rodzinę, odbierając jej syna.
Trzy lata temu poznałam rodzinę mojego męża i od pierwszych chwil było jasne, iż mój Artur nie zaznał w tym domu miłości. Cała czułość i troskliwość matki skupiała się na młodzszym synu, Dominiku, podczas gdy Artur był tylko cieniem w ich życiu — chłopcem na posyłki, gotowym spełniać każde kaprysy. Matka rozpieszczała młodszego, chroniąc go przed najmniejszymi trudnościami jak delikatny kwiat, podczas gdy starszy syn był dla niej tylko pracującą maszyną.
Teściowa, Krystyna Nowak, i teść, Jan Kowalski, mieszkali w starym drewnianym domu na skraju wsi nad jeziorem, trzy godziny jazdy od naszego miasta. W takim miejscu zawsze jest pełno roboty: dach do naprawy, drewno do rąbania, ogród do przekopania. Do tego kury, krowy, niekończące się grządki — pracy starczył. Cieszyłem się, iż z Arturem mieszkamy daleko, w swoim mieszkaniu, gdzie nie dotykał nas ten chaos. I on, przyznaję, też był szczęśliwy, zachowując dystans. Ale gdy tylko pojawiał się w rodzinnym domu, spadała na niego lawina zadań, jakby był nie synem, a najemnym robotnikiem.
Kiedy się pobraliśmy, Krystyna zapraszała nas na wieś, zachęcając urokiem wiejskiego życia: grillowanie o zachodzie słońca, spacery po lesie, świeże powietrze i domowy miód. Daliśmy się nabrać i spędziliśmy tam nasz pierwszy wspólny urlop. Marzyliśmy o spokoju, długich rozmowach przy straży, o ciszy przerywanej tylko śpiewem ptaków. Ale rzeczywistość okazała się surowsza od oczekiwań.
Ledwie wysiedliśmy z autobusu, zakurzeni i zmęczeni z podróży, a urlop zamienił się w fatamorganę. Artura od razu wyposażyli w stare buty i wysłali naprawiać stodołę. Mnie wciągnięto do kuchni, gdzie czekała góra brudnych naczyń po rodzinnym obiedzie. A potem — gotowanie dla całej gromadki: teść, teściowa, sąsiedzi, krewni. Urlop? Nie, katorga! Przez dwa tygodnie ledwie złapaliśmy oddech. Grillowaliśmy raz — i to w pośpiechu, między obowiązkami. Spacery po lesie pozostały marzeniem. Ale najbardziej wkurzało zachowanie Dominika, młodszego brata Artura. Gdy my z mężem biegaliśmy po podwórku jak opętani, on wylegiwał się na kanapie, przeskakując kanały w telewizji lub przeglądając telefon. Jego trasa była prosta: łóżko — toaleta — lodówka. A teściowa patrzyła na niego z uwielbieniem, jak na narodowy skarb.
Piątego dnia straciłem cierpliwość. Wieczorem, gdy w końcu byliśmy sami, zapytałem Artura: „Co adekwatnie robi twój brat? Dlaczego nic nie pomaga?” Mąż westchnął i odpowiedział, iż Dominik to „intelektualista”. Rzekomo praca rękami nie jest jego przeznaczeniem, a matka oszczędza go do wielkich rzeczy. Uczy się, widzisz, i wszystkie siły poświęca książkom. Choć uczy się już ósmy rok, raz go wyrzucają, raz przyjmują z powrotem. A Artur? Artur zawsze był tym, który przyjeżdżał ratować rodziców: płot naprawić, drewno porąbać, dach załatać. I tak było, zanim się poznaliśmy.
Ten „urlop” stał się punktem zapalnym. Zacząłem rozmawiać z Arturem, iż czas zmienić zasady. Dlaczego on ma dźwigać cały dom, gdy Dominik żyje jak książę? Czy młodszy nie mógłby wziąć choć części obowiązków? Rodzice czekali miesiącami, aż przyjedziemy naprawić kurnik czy pomalować bramę, choć teść sam mógłby wiele zrobić. Ale Krystyna nie pozwalała tknąć swojego drogiego Dominika — bo przecież to „uczony”, nie można go rozRYWać.
Na szczęście Artur zaczął się zastanawiać. Po raz pierwszy spojrzał na sytuację z boku i zrozumiał, iż jest wykorzystywany. Zgodził się: dość bycia darmową siłą roboczą. Postanowiliśmy nie zniżać się więcej do próśb. Na majówkę, pomimo natarczywych telefonów teściowej, nie pojechaliśmy. Ani na żadne inne święta. A gdy nadarzyła się okazja na prawdziwy urlop — z morzem, słońcem i wolnością — poinformowaliśmy rodzinę. Krystyna wybuchła. Wrzeszczała do słuchawki, iż mamy obowiązek przyjechać, iż potrzebują pomocy. Artur spokojnie poprosił o szczegóły. Okazało się, iż robią remont — i oczywiście liczyli na nas.
Wtedy mój mąż stracił cierpliwość. Powiedział matce wprost: „Masz jeszcze jednego syna. Może czas, żeby i on coś zrobił?” Teściowa próbowała protestować, iż Dominik zajęty nauką, iż nie ma czasu. Ale Artur przypomniał jej, jak sam, będąc studentem, harował dla rodziny, bo „brat był mały”. A teraz? Teraz Dominik jest dorosły, ale wciąż nietykalny. „Mamo, masz dwóch synów — powiedział na koniec. — A czasem mam wrażenie, iż tylko jednego kochasz.” I rozłączył się.
Nie minęła minuta, a Krystyna dzwoniła do mnie. Jej głos drżał z wściekłości. Oskarżyła mnie za to, iż nastawiłam Artura przeciw rodzinie, iż zatrułam jego serce, rozdzieliłam z bliskimi. Słuchałem tej fali wyrzutów przez chwilę, a potem cicho zablokowałem jej numer. I wiecie co? Ani trochę nie żałuję.
Gdyby Artur był jedynakiem, sam bym nalegał na pomoc rodzicom. Ale gdy w rodzinie jest dwóch synów, a jeden żyje jak król, a drugi jak sługa — to niesprawiedliwe. Nie chcę, żeby mój mąż czuł się obcy we własnej rodzinie. A jeżeli to oznacza koniec kontaktu z teściową, jestem gotowy. Nasze życie nie jest ich własnością. W końcu wybraliśmy siebie.