Dzisiaj mój syn powiedział mi, iż nie jestem zaproszona na jego ślub. Próbował mnie pocieszyć, obiecał, iż następnego dnia przyjdą z żoną w odwiedziny i przyniosą tort.
Kiedy Staś był mały, miał zaledwie sześć lat, jego ojciec po prostu zniknął z naszego życia. Pewnego dnia — puste drzwi. Zostałam sama, z dzieckiem i głuchą ciszą zamiast rodzinnego ciepła. Nie miałam żadnego wsparcia, musiałam być jednocześnie matką, ojcem, opoką i żywicielem. Pracowałam na dwie zmiany, brałam dodatkowe zlecenia, spędzałam noce na dyżurach i nie pozwalałam sobie chorować. Najważniejsze, żeby mojemu synu niczego nie brakowało. Żeby nie czuł się gorszy od dzieci, które miały oboje rodziców.
Nigdy nie myślałam o sobie. Ani razu nie postawiłam swojego życia na pierwszym miejscu. Owszem, pojawiali się mężczyźni. choćby tacy, którzy proponowali wspólne życie. Ale nie mogłam. Bałam się, iż Staś poczuje się niepotrzebny, iż ktoś inny zajmie w jego życiu moje miejsce. Wystarczyła mi jedna miłość — do niego. Całe ciepło, cała uwaga, całe serce — tylko dla niego. Żyłam jego zainteresowaniami, jego sukcesami, jego śmiechem.
Staś wyrósł na przystojnego, mądrego, niesamowicie dobrze wychowanego chłopaka. Dostał się na uniwersytet, ukończył z wyróżnieniem. Znalazł dobrą pracę, stał się pewnym siebie mężczyzną. I wtedy w jego życiu pojawiła się Weronika. Opowiedział mi o niej dopiero po pół roku znajomości. Wydała mi się miła, uprzejma, kulturalna. Ale powściągliwa. Zbyt powściągliwa.
Kilka tygodni po kolejnej wizycie Staś oznajmił, iż postanowili się pobrać. Cieszyłam się jak dziecko. Już wyobrażałam sobie, jak wybiorę sukienkę, jak przywitam gości, jak przytulę syna przed USC, pogratuluję pannie młodej, jak będziemy razem śmiać się, robić zdjęcia, wznosić toast… To przecież jeden z najważniejszych dni w życiu matki — ślub jej dziecka!
Ale Staś jakoś zwlekał z szczegółami. Wciąż pytałam: kiedy data? Gdzie ślub? W co mam się ubrać? W pewnym momencie westchnął ciężko i powiedział:
— Mamo, nie będzie wesela. Po prostu podpiszemy się w USC. Bez gości. Bez przyjęcia. Tylko my we dwoje. Tak zdecydowała Weronika.
Na początku choćby nie zrozumiałam. Jak to — bez ślubu? Beze mnie? Wytłumaczył, iż Weronika nie chce wydawać pieniędzy na wesele, iż teraz ważniejsze jest oszczędzanie na własne mieszkanie. Że jeżeli zaproszą kogoś, to trzeba będzie zaprosić też jej rodzinę, a to już będzie duża impreza. A jeżeli wszystkich — to koszty. A jeżeli tylko mnie — będzie niezręcznie. Więc postanowili tylko podpisać dokumenty.
A potem Staś powiedział coś, co rozbiło mnie od środka:
— Mamo, nie jesteś zaproszona. jeżeli przyjdziesz — zaczną się pytania. A my nie chcemy urazić rodziny Weroniki. Więc proszę, po prostu zostań w domu.
Stałam w milczeniu. W środku — jakby nożem. Jak to możliwe? To przecież mój syn. Urodziłam go, wychowałam, oddałam mu całą siebie. A w najważniejszy dzień jego życia — nie ma dla mnie miejsca?
Zaproponowałam, iż zapłacę za przyjęcie, choćby częściowo. Powiedziałam, iż to będzie mój prezent — skromny, ale od serca. Ale odmówili. Stwierdzili, iż już podjęli decyzję.
— Przyjdziemy do ciebie następnego dnia, przyniesiemy tort, posiedzimy — dodał cicho Staś. — Tak po rodzinnemu.
A ja stałam i myślałam: to teraz tak wygląda po rodzinnemu? Tak się teraz robi — odcinać matkę od ślubu jak zbędny element? Gdzie jest miejsce dla wszystkich tych lat moich zmartwień, nieprzespanych nocy, straconych szans, żeby mógł mieć wszystko? Jak można było w ogóle dopuścić myśl, iż mnie tam nie będzie?
Nie potępiam Stasia. Nie jest zły. Po prostu wybrał spokój. Wybrał, żeby nie burzyć wody. Nie kłócić się z żoną. Nie psuć relacji z nową rodziną. A ta stara, moja — może poczekać. choćby jeżeli to ta, która dała mu życie.
Serce mi pęka.
I nie wiem, jak ich przyjąć z tym tortem. Nie wiem, jaką przybrać minę — radosną czy wymuszoną. Bo we mnie są tylko łzy, żal i puste miejsce przy weselnym stole, które powinnam zająć. Ja. Mama.