No właśnie, mój syn powiedział, iż nie jestem zaproszona na jego ślub. Próbował mnie poczuć, obiecał, iż następnego dnia przyjdą z żoną w odwiedziny i przyniosą tort.
Kiedy Jasio był mały, miał tylko sześć lat, jego tata po prostu zniknął z naszego życia. Pewnego dnia – i puste drzwi. Zostałam sama, z małym dzieckiem i głuchą ciszą zamiast rodzinnego ciebie. Wsparcia nie było znikąd, zostałam matką, ojcem, opoką i żywicielem – wszystko w jednej osobie.
Pracowałam na dwie zmiany, brałam dodatkowe fuchy, siedziałam na nocne i nie pozwalałam sobie chorować. Najważniejsze, żeby mój chłopak miał wszystko. Żeby nie czuł się gorszy od innych dzieci, które miały oboje rodziców.
Nigdy nie myślałam o sobie. Ani razu nie postawiłam swojego życia na pierwszym miejscu. Tak, znalazło się kilku mężczyzn. Byli choćby tacy, co proponowali wspólne życie. Ale nie mogłam. Bałam się, iż Jasio poczuje się niepotrzebny, iż ktoś inny zają będzie moje miejsce w jego życiu. Wystarczała mi jedna miłość – do niego. Cała czułość, cała uwaga, całe serce – tylko dla niego. Żyłam jego zainteresowaniami, jego sukcesami, jego śmiechem.
Jasio wyrósł na przystojnego, mądrego, niezwykle kulturalnego chłopaka. Dostał się na uniwersytet, skończył z wyróżnieniem. Znalazł dobrą pracę, stał się pewnym siebie mężczyzną. I wtedy w jego życiu pojawiła się Kinga. Opowiedział o niej dopiero po pół roku znajomości. Wydała mi się miła, uprzejma, dobrze wychowana. Ale powściągliwa. Zbyt powściągliwa.
Po kilku tygodniach odwiedzin Jasio oznajmił, iż postanowili się pobrać. Cieszyłam się jak dziecko. Już wyobrażałam sobie, jak wybieram suknię, jak witam gości, jak przytulam syna przed Urzędem Stanu Cywilnego, gratuluję pannie młodej, jak wszyscy razem się będzie śmiać, robić zdjęcia, wznosić toasty… To przecież jeden z najważniejszych dni w życiu matki – ślub jej dziecka!
Ale Jasio jakoś zwlekał z szczegółami. Cały czas pytałam: kiedy będzie data? Gdzie będzie wesele? W co chcesz, żebym się ubrała? W końcu ciężko westchnął i powiedział:
— Mamo, nie będzie wesela. Po prostu się zarejestrujemy w USC. Bez gości. Bez przyjęcia. Tylko my we dwoje. Tak zdecydowała Kinga.
Na początku choćby nie zrozumiałam. Jak to – bez wesela? Beze mnie? Wytłumaczył, iż Kinga nie chce wydawać pieniędzy na przyjęcie, iż teraz ważniejsze jest oszczędzanie na własne mieszkanie. Żeby jeżeli zapraszać kogokolwiek, to trzeba będzie zaprosić też jej rodzinę, a to już będzie większa skala. A jeżeli wszystkich – to potrzeba pieniędzy. A jeżeli tylko mnie – to będzie niezręcznie. Więc postanowili po prostu podpisać się we dwoje.
A potem Jasio powiedział coś, co rozcięło mnie na pół:
— Mamo, nie jesteś zaproszona. jeżeli przyjdziesz – pojawią się pytania. A my nie chcemy urazić rodziny Kingi. Więc proszę, po prostu zostań w domu.
Stałam w milczeniu. W środku – jakby nożem. Jak to? To przecież mój syn. Urodziłam go, wychowałam, oddałam mu całą siebie. A w najważniejszy dzień jego życia – nie ma dla mnie miejsca?
Zaproponowałam, iż zapłacę za przyjęcie, chociażby częściowo. Powiedziałam, iż to będzie mój prezent – skromny, ale od serca. Ale odmówili. Stwierdzili, iż i tak podjęli decyzję.
— Następnego dnia przyjedziemy do ciebie, przyniesiemy tort, posiedzijemy – dodał cicho Jasio. – Po prostu po rodzinnemu.
A ja stałam i myślałam: to ma być po rodzinnemu? Tak się teraz robi – odcina się matkę od wesela jak zbędny detal? Gdzie ma być całe moje poświęcenie, nieprzespane noce, stracone szanse, tylko aby on miał wszystko? Jak można było choćby pomyśleć, iż mogę nie być tam, gdzie mój syn?
Nie potępiam Jasia. Nie jest złym człowiekiem. Po prostu wybrał spokój. Wybrał nie rozbijać łodzi. Nie kłócić się z żoną. Nie psuć relacji z nową rodziną. A ta stara, moja – może poczekać. choćby jeżeli to ta, która dała mu życie.
Serce się rozrywa.
I nie wiem, jak mam ich przyjąć z tym tortem. Nie wiem, jaką minę zrobić – radosną czy wymuszoną. Bo wewnątrz mam łzy, żal i puste miejsce przy weselnym stole, gdzie powinnam siedzieć. Matka…