Pewnego mglistego poranka wyjrzałam przez okno i ujrzałam u sąsiadki starszą kobietę. Siedziała zgarbiona pod rozłożystym dębem, z głową opadającą na pierś, jakby zapadła w lekki sen.
To było dziwne, bo pani Zofia nie miała już nikogo – ani dzieci, ani męża, który odszedł rok temu po ciężkiej chorobie. Była sama, z tą ciszą, co wypełniała jej dom. Nie rozpaczała – przynajmniej nie na zewnątrz. Zdawała się godzić z losem.
Postanowiłam zajrzeć, dowiedzieć się czegoś o tej nieznajomej. Starsza pani – elegancka, ale zamknięta w sobie – ledwie zaszczyciła mnie kilkoma zdaniami. Później Zofia wyznała szeptem: *”To pani Halina. Syn się jej wyrzekł. Lepiej nie drażnić tematu.”*
Całe życie grała w filharmonii. Jej mąż, profesor uniwersytetu, słynął z romansów ze studentkami, ale ona nigdy nie robiła scen. Wolała milczeć, by nie burzyć pozorów.
Syn i muzyka wypełniały jej dni. Uczyła też dzieci gry na fortepianie, by zarobić trochę grosza.
Gdy syn dorósł, ożenił się, a potem urodziła się wnuczka, Magdalenka. Wtedy mąż odszedł – nie do końca, bo rozwodu nie wziął, ale zamieszkał z młodszą.
––––––––––
Syn z żoną zapracowani byli, rozkręcali firmę, więc rzadko zaglądali. Ale zostawiali u niej Magdalenkę. Starość przyszła niespodziewanie, a gdy kochanek wyrzucił jej męża, ten wrócił. Tylko spojrzał na żonę i zobaczył zmarszczki, siwe włosy – znów go odrzuciło. Wciąż wypatrywał kogoś młodszego.
Syn miał już dom – duży, z ogrodem. Ojciec zaczął go błagać: *”Weź matkę do siebie!”* Syn się nie sprzeciwił. Magdalenka kochała babcię. Ale żona…
*”Nie chcę staruchy pod swoim dachem!”* – syknęła. Syn wpadł w złość, bo przecież to jego matka, więc postanowił: *”Będzie z nami.”*
*”W porządku”* – odparła żona. *”Niech tylko ojciec przepisze mieszkanie na Magdalenkę. Na wypadek, gdyby znalazł kolejną lalę i przepadło nam.”*
By ją udobruchać, syn namówił ojca. Ten przystał.
Pani Halina przeprowadziła się do nich. Może i dobrze – zieleń, świeże powietrze. Jej mąż nie smucił się długo – niedługo znalazł nową towarzyszkę. Ale rozwód? Nie spieszył się.
Żona wciąż grymasiła. Traktowała teściową jak intruza: krzyki, złośliwości, choćby rękę podnosiła. Matka milczała. A Magdalenka… zaczęła naśladować matkę. W końcu pani Halina wybuchnęła: *”Zabierzcie mnie stąd!”*
Syn zadzwonił do ojca, ale ten odmówił – już miał nową rodzinę. Córka i żona nalegały: *”Niech babcia jedzie gdzie indziej.”* Postanowił więc zawieźć ją do domu spokojnej starości.
Moja sąsiadka, Zofia, dowiedziała się o tym przypadkiem. Okazało się, iż znała panią Halinę od lat. Zrobiło jej się żal. *”Niech przywiezie ją do mnie”* – zdecydowała. Syn obiecał regularnie przysyłać pieniądze. *”Tylko niech dzwoni”* – dodał.
––––––––––
Przywiózł matkę. Warunki były dobre. Przyrzekł, iż będzie odwiedzać. *”Zobaczymy”* – pomyślała Zofia.
Tak to już jest, gdy ktoś bierze pod dach czyjąś samotność – tę, od której własna rodzina ucieka. Gdzie ma iść starość? Życie jest jak echo – odbija się tym, co w nie krzykniesz.
Dbajcie o tych, którzy was wychowali. Bądźcie lepsi.