Czy to trudne nazywać teściową mamą?
Kiedy Ludmiła wychodziła za mąż, postanowiła stanowczo – nigdy nie będzie nazywała teściowej mamą. Tak, jej koleżanki chętnie mówiły do matek swoich mężów „druga mama”, opowiadały o jakiejś duchowej bliskości, o szacunku i wdzięczności, ale Ludmiła od razu to odrzuciła. „Mama mam tylko jedną – tę, która mnie wychowała i dała mi życie” – myślała i nie zamierzała iść przeciwko swoim przekonaniom.
Jej teściowa, Helena Kazimierzówna, była kobietą poważną, opanowaną, ale nie złą. Na początku choćby pomagała młodej parze: pieniędzmi, radą, wsparciem. Dzięki niej udało im się kupić całkiem niezłe auto, a z czasem odłożyć na wkład własny do mieszkania. Nigdy nie wtrącała się w ich sprawy, nie narzucała swojej opinii, ale trzymała się z godnością i dystansem.
Mimo to Ludmiła zawsze zachowywała odległość. Ani „mamo”, ani choćby zwykłe „mama” – tylko „pani”, tylko „Helena Kazimierzówna”. Wydawało się, iż to szacunek, grzeczność, ale było w tym coś chłodnego. Jakby między nimi stała niewidzialna ściana.
Pewnego dnia, gdy Ludmiła przyszła do teściowej napić się herbaty i po prostu pogadać, Helena nagle cicho powiedziała:
– Wiesz, możesz mówić do mnie po imieniu. Albo… jak ci wygodniej.
Ludmiła wymusiła uśmiech i pokręciła głową:
– Nie, lepiej tak jak dotąd. Nie potrafię inaczej, przepraszam…
Teściowa nic więcej nie powiedziała. Żyły dalej tak jak wcześniej – z dystansem, ale spokojnie. Aż pewnego dnia historia się powtórzyła.
Syn Ludmiły, Kacper, postanowił się ożenić. Jego wybranka – Zosia, czuła i otwarta dziewczyna – od razu przypadła do gustu całej rodzinie. I oto, na weselu, gdy dziękowała Ludmile za prezent, nagle się do niej przytuliła i szepnęła:
– Dziękuję, mamo.
Wszyscy pomyśleli, iż powiedziała to przez wzruszenie. Ale następnego dnia Zosia znowu tak się do niej zwróciła. I wtedy w Ludmile coś drgnęło. Coś, co długo spało, nagle się obudziło.
Było w tym zwrocie tyle ciepła, tyle prawdziwej akceptacji… Ludmiła sama nie spodziewała się, jak miło jej to usłyszeć. Wydawałoby się – nic wielkiego, tylko słowo. A jednak leczyło. Ogrzewało. Przyjmowało.
Po kilku dniach Ludmiła nagle zrozumiała, iż chce odwiedzić Helenę Kazimierzównę. Mąż był w pracy, więc zamówiła taksówkę. Wymyśliła pretekst – powiedziała, iż chce przywieźć nową pościel. Choć tak naprawdę ciągnęło ją coś znacznie głębszego.
Helena otworzyła drzwi, zaprosiła do kuchni, zaparzyła herbatę i postawiła na stole sernik. Usiadły naprzeciw siebie. I nagle, zupełnie niespodziewanie choćby dla siebie, Ludmiła powiedziała:
– Mamo, no gdzie tak się spieszysz? Posiedźmy, wypijmy herbatę, pogadajmy…
Zamilkła. Te słowa wyrwały się jak oddech. Bez przygotowania, bez decyzji. Po prostu – z serca. Teściowa, nie, mama, podniosła na nią oczy, w których błysnęły łzy i radość. Taka, jakiej Ludmiła jeszcze nigdy nie widziała.
Nie wracały już do tej rozmowy. Nie było potrzeby. Wszystko zostało powiedziane.
Gdy Ludmiła wróciła do domu, w piersi czuła niezwykłą ulgę. Zrobiło jej się naprawdę lekko. Ciepło. Spokojnie. Zrobiła to, co tak długo odkładała, nie dając sobie przyzwolenia.
I może po raz pierwszy w życiu zrozumiała, iż czasem jedno słowo może zburzyć mur, który budowało się latami. Jedno proste słowo – „mamo”.