„Czujesz radość, a my tonemy w długach”: Moja emerytura, moja rodzina, moje cierpienia

newsempire24.com 1 tydzień temu

„Rozkoszujecie się, a my toną w długach” – te słowa Julianny wciąż dudnią w mojej głowie niczym grzmot w słoneczny poranek. Siedzę na kanapie w naszym skromnym mieszkaniu przy ulicy Lipowej w Sopotcie, gdy promienie słońca przeciskają się przez firanki i muskają zdjęcia rodzinne przywieszone na ścianie. Mój mąż Paweł przegląda poranny „Rzeczpospolita», nie mając pojęcia o burzy, którą właśnie nadciąga. Trzymam przy uchu telefon – palce drżą.

‑ Jagodo, co mówisz? – szepczę, starając się nie zdradzić lęku ściskającego brzuch.

Po drugiej stronie linii słyszę jedynie ciężki oddech. – Mamo, nie wytrzymujemy już dłużej. Rachunki rosną, studia Mateusza kosztują fortunę, a my z Markiem pracujemy jak szaleni, a jednak nigdy nie starczy. A ty… ciągle gdzieś wędrujesz, spędzasz weekendy w uzdrowisku, obijasz się poza domem…

Zaczynam się dusić. Patrzę na Pawła, który odkleja wzrok od gazety i w niepokojącej trosce spogląda na mnie. – Co się dzieje? – pyta cicho.

Nie od razu odpowiadam. Wewnątrz rozgrywa się walka między pragnieniem pomocy córce a potrzebą – wreszcie – pomyślenia o sobie. Po czterdziestu latach zmian zmianą i nieprzespanych nocach, kiedy staraliśmy się wykręcić koniec z końca, a emerytura dopiero zaczęła nam pozwalać na małe przyjemności, czy mam od nich rezygnować?

– Jagodo, wiesz, iż jeżeli możemy, pomożemy – przerywa mi głos, łamiąc się: – Mamo, to nie tylko pieniądze! Po prostu czuję się samotna. Potrzebuję Cię. Więcej czasu, więcej Twojej obecności… a jednak wydaje się, iż i tak mnie omijasz.

Milczę. Czuję, jak ciężar jej słów przygniata mi serce. Paweł chwyta mnie za rękę, szukając mojego spojrzenia. – Powiedz jej, iż jutro jedziemy do nich – szepcze.

Powoli kiwam głową. – Jagodo, przyjedziemy jutro na obiad. Porozmawiamy spokojnie.

Ona westchnie, jakby ulżyło jej nieco. – Dobrze. Dziękuję.

Kiedy odkładam słuchawkę, w serca mam pustkę. Paweł przytula mnie mocno. – To niesprawiedliwe – mruczy przy moich włosach. – Daliśmy im wszystko. A teraz nie możemy choćby trochę cieszyć się życiem?

Odsuwam się nieco i patrzę w jego niebieskie oczy, na których królują piegi czasu. – Może coś źle zrobiliśmy…

On odrzekł głową. – Wypełniliśmy nasz obowiązek.

Tamtej nocy nie mogłam zasnąć. Przypomniałam sobie dzieciństwo Jagody: biegi po parku, wspólne odrabianie prac domowych przy kuchennym stole, śmiechy nad morzem, kiedy mieliśmy kilka pieniędzy, ale mnóstwo szczęścia. Kiedy zaczęła odczuwać, iż nas nie stać? Kiedy przestałam być jej schronieniem?

Następnego ranka stanęliśmy u ich progu z domowym ciastkiem i wymuszonym uśmiechem. Jagoda witała nas łzami w oczach, a Marek milcząco ścął nam dłonie. Mateusz podbiegł: – Dziadku! Babciu!

Podczas obiadu atmosfera była napięta. Marek mówił niewiele, Jagoda starała się być uprzejma, ale co jakiś czas rzucała surowe spojrzenia.

W pewnym momencie Marek wybuchł: – Nie potrzebujemy Waszych pieniędzy, ale przynajmniej zrozumienia! Czujemy, iż wszystko spada na nasze barki.

Paweł zamiera: – Zawsze byliśmy tu! A teraz musimy pomyśleć też o sobie.

Jagoda wstała: – Dlaczego, gdy prosimy o pomoc, wydaje się to ciężarem? Czy nie widzicie, iż jesteśmy wyczerpani?

Czuję, jak ciągną mnie wszystkie strony. Chciałabym krzyczeć, iż i ja jestem zmęczona, iż zasługuję na odrobinę spokoju po życiu pełnym poświęceń. Widzę jednak rozpacz w oczach córki i serce mi pęka.

– Może sprawiliśmy wrażenie, iż już nam nie zależy – mówię cicho. – To nieprawda. Po prostu… potrzebujemy trochę oddechu.

Obiad zakończył się ciszą. Wróciliśmy do domu z uczuciem porażki.

W kolejnych dniach Paweł zamyka się w sobie. Nie mówi już o naszych planach na starość, nie proponuje wyjazdów ani kolacji poza domem. Ja spędzam dnie, rozmyślając, jak pomóc Jagodzie, nie tracąc przy tym samej siebie.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie siostra Lucja, mieszkająca w Białymstoku.

– Słyszałam od Jagody, iż macie kryzys – mówi prosto.

– Nie wiem, co robić – wyznaję szlochając. – Czuję się egoistyczna, myśląc o sobie, ale jeżeli rezygnuję ze wszystkiego dla nich, mam wrażenie, iż umieram.

Lucja wzdycha: – W Polsce tak zawsze jest. Rodzice mają być dostępni, choćby gdy są wykończeni. A kto myśli o Tobie?

Milczę.

– Porozmawiaj o tym z Pawłem – kontynuuje Lucja. – I przede wszystkim, rozmawiaj z Jagodą jak matka z córką, a nie jak z bankomatem.

Jej słowa pozostają w mojej pamięci.

Następnego dnia zaprosiłam Jagodę na kawę do małej knajpki przy rynku. Przyszła wyczerpana, zmęczonymi oczami.

– Mamo, przepraszam za wczoraj – od razu powiedziała.

Wzięłam ją za rękę: – Jagodo, kocham Cię bardziej niż życie samo. Ale ja też jestem człowiekiem. Muszę czuć, iż żyję, a nie tylko służę.

Spojrzała w dół: – Wiem… Czasem wszystko jest zbyt przytłaczające.

– Rozumiem – odpowiedziałam łagodnie. – Musimy znaleźć równowagę. Nie zawsze będę rozwiązaniem Twoich problemów, ale mogę być przy Tobie jako matka.

Rozmawiałyśmy długo, przez łzy i nowo odnalezionej uśmiechy.

Wracając do domu, czułam lżejszy ciężar na sercu, ale wciąż nurtowało mnie pytanie: gdzie kończy się obowiązek rodzica, a zaczyna prawo do własnego szczęścia?

Czasami zastanawiam się: czy naprawdę egoistyczne jest pragnienie odrobiny spokoju po życiu pełnym poświęceń? Czy to nie strach przed utratą nieodzowności?

A wy? Czy emerytura należy tylko do rodziców, czy do całej rodziny?

Idź do oryginalnego materiału