Chciwość, ukryta pod płaszczykiem troski, często okazuje się zdradą. A jeżeli ktoś myśli, iż więzy krwi gwarantują miłość i lojalność, to ta historia będzie dla niego zimnym prysznicem.
Helena Kowalska zawsze była skromną i dobrą kobietą. W życiu nie miała łatwo – owdowiała wcześnie, sama wychowała dwoje dzieci: córkę Kasię i syna Tomka. Pracowała jako sanitariuszka w szpitalu, nigdy nie narzekała, nie prosiła o pomoc. Wszystko, co miała, oddawała dzieciom, wierząc, iż one uczynią jej starość spokojną i szczęśliwą.
Gdy Helena skończyła 73 lata, zdrowie zaczęło szwankować. Serce dokuczało, nogi odmawiały posłuszeństwa, ciśnienie skakało. Kasia zaproponowała matce sprzedać stary domek na wsi i zamieszkać z nią w mieście.
— Mamo, nie możesz tam sama w tej głuszy. U nas będzie ciepło, dzieci będą blisko, wnuki będą cię widywać codziennie — przekonywała córka, patrząc w oczy z wymuszonym uśmiechem.
Helena uwierzyła. Sprzedała dom, oddała pieniądze Kasi — na remont, na „wspólną przyszłość”. I przeprowadziła się.
Pierwsze tygodnie faktycznie przypominały bajkę: było przytulnie, były wnuki, wspólne kolacje. Ale niedługo córce zaczęło przeszkadzać adekwatnie wszystko: staruszy zapach, rady, prośby o ściszenie telewizora. Każde słowo Heleny stało się powodem do irytacji.
— Mamo, musisz zrozumieć, iż jesteś starszą osobą. Potrzebujesz opieki. Znalazłam dobry dom spokojnej starości. Tam są lekarze, zabiegi, spacery… i nikt na ciebie nie będzie krzyczał.
I tak matkę wywieźli do domu opieki. Bez łez, bez tłumaczeń. Zarejestrowali jako pobyt tymczasowy — i nigdy nie wrócili.
Ale Helena miała jeszcze syna – Tomka. Mieszkał w innym mieście, rzadko odwiedzał, ale matka zawsze mówiła o nim z czułością: „Tomek ma dobre serce. On nigdy nie zapomni”. I nie myliła się.
Pewnego dnia Tomek przyjechał bez zapowiedzi – chciał zrobić niespodziankę. Ale w domu matki nie zastał. Sąsiedzi opowiedzieli wszystko: jak wywieźli Helenę, jak sprzedali dom, jak Kasia rozporządziła pieniędzmi matki.
Tomek wpadł w furię i pojechał do domu opieki. Zobaczył, jak jego mama, kiedyś żywotna, promienna kobieta, teraz siedzi na ławce, zgarbiona, ze wzrokiem utkwionym w próżnię. Serce mu się ścisnęło.
— Mamo… mamo, jak mogli? — upadł przed nią na kolana. — Czy ty na to zasługujesz?
Płakali. Ona – z bólu i wstydu. On – z poczucia winy i złości. Wtedy Tomek podjął decyzję: zabierze mamę do siebie, wyrwie ją z tej rozpaczy.
Miesiąc później Helena Kowalska zamieszkała w nowym domu – w przytulnym, ciepłym domku na obrzeżach Poznania. Dom był skromny, ale pełen uroku. Pachniało jabłecznikiem i świeżością. W ogródku kwitły kwiaty, a w oknach powiewały firanki.
— Mamo, to teraz twój dom. Tu jesteś gospodynią. A my zawsze obok.
Żona Tomka przywitała teściową z otwartymi ramionami, powiedziała: „Jesteś dla nas jak druga mama. Zadbamy o ciebie.”
Wszystko potoczyłoby się szczęśliwie, gdyby nie kolejna wizyta Kasi. Przyszła do domu opieki po „zasiłek” – tak nazywała skromną emeryturę matki, którą zabierała pod pretekstem „trudnej sytuacji”.
Ale powiedziano jej, iż Helena Kowalska już tam nie mieszka. Kobieta wpadła w panikę. Dowiedziawszy się o nowym adresie, przyjechała udając troskliwą córkę – z fałszywymi łzami i narzekaniem:
— Mamo, u nas źle. Brakuje pieniędzy. Mąż może stracić pracę. Ty przecież zawsze będziesz moją mamą…
Ale zamiast pokornego wzroku staruszki, usłyszała stanowczy głos brata:
— Kasia, nie waż się tu więcej przychodzić. Dom jest mój. Mama tu zostaje. A jeżeli tak ci źle – jedź na wieś, spróbuj zacząć od nowa. Chcesz pomocy? Zapisz się do domu spokojnej starości, tam, jak sama mówiłaś, jest opieka i wygoda.
— Jak śmiesz?! Ja też jestem jej córką!
— Ty? Ta, która oddała ją tam, gdzie było jej najgorzej? Nie podchodź więcej. jeżeli jeszcze raz cię tu zobaczę – pożałujesz.
Kasia odwróciła się i wyszła. Bez łez. Bez skruchy. Tylko z nienawiścią w oczach.
A Helena Kowalska tego wieczoru siedziała w fotelu przy oknie, trzymała w dłoniach kubek herbaty i po raz pierwszy od wielu lat czuła, iż nie jest ciężarem. Że jest komuś potrzebna. Że jest kochana.
Syn podszedł, okrył ją kocem i pocałował w czubek głowy:
— Wszystko będzie dobrze, mamo. Teraz już niczego ci nie brakuje. Obiecuję.