Coraz dalej od ołtarza. Dlaczego Polacy odchodzą z Kościoła?

opowiecie.info 4 godzin temu

Rośnie liczba Polaków dystansujących się od Kościoła. Świadczą o tym statystyki, wynikające m.in. z Narodowego Spisu Powszechnego: między rokiem 2011 a 2021 liczba osób deklarujących przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego spadła z 87,7% do 71,3%, przy jednoczesnym wzroście liczby respondentów, którzy odmówili odpowiedzi na pytanie o wyznanie – z 7,1% do 20,53%. Co sprawia, iż choćby osoby wychowane w religijnych rodzinach decydują się odejść? Czy to kryzys wiary, czy raczej bunt wobec instytucji? Swoją historią zgodziły się podzielić z nami dwie kobiety – Klaudia z Dobrzenia Wielkiego oraz Anna z Opola.

fot. pixabay

„Jako mała dziewczynka czułam się odpowiedzialna za śmierć Jezusa na krzyżu”

Jako młoda osoba Klaudia była bardzo religijna. Kiedy wspomina swoje dzieciństwo, opowiada o katolickim przedszkolu, wspólnych niedzielnych mszach z rodziną i zaangażowaniu w różne kościelne organizacje, do których należała nie z przymusu, a z własnej potrzeby. – To nie była wiara powierzchowna. Kościół był mi bardzo bliski, modliłam się żarliwie i naprawdę czułam relację z Bogiem. Dlatego doskonale rozumiem osoby wierzące – mówi.

Z czasem jednak coś zaczęło się kruszyć. Nie był to jeden moment buntu czy konkretna rana, a raczej proces, który pogłębiał się wraz z narastającymi wątpliwościami. – Jeszcze jako nastolatka miewałam okresy, gdy rezygnowałam z chodzenia do kościoła, ale później zawsze wracałam jak do domu. W pewnym momencie przyszedł jednak kryzys, a ja już nie potrafiłam wrócić. Próbowałam, ale to już nie było moje miejsce – opowiada. – Momentem przełomowym były studia, gdzie zetknęłam się z wieloma innymi kulturami i światopoglądami. Już w liceum jedna z koleżanek rozważała korektę płci, a później w moim otoczeniu pojawiły się też na przykład osoby o innej orientacji seksualnej. Wtedy narodził się we mnie wewnętrzny konflikt, ponieważ należałam do instytucji, która przecież otwarcie takich ludzi krytykuje, a wręcz wyklucza. Nie zgadzałam się z tym, bo nie widziałam w nich nic złego.

Rozbieżność pomiędzy znaną jej od dziecka, katolicką wizją świata, a perspektywami nowych znajomych, wywołała w Klaudii duży kryzys psychiczny. W tym trudnym czasie ulgę przyniósł jej podcast przedstawiający historie osób, które odeszły z Kościoła.

– Poczułam, iż nie jestem sama ze swoimi wątpliwościami. Że można żyć inaczej. Przede wszystkim bez lęku, który towarzyszył mi w zasadzie od dziecka. Jako mała dziewczynka czułam ogromną odpowiedzialność za śmierć Jezusa na krzyżu, a świadomość, iż ktoś poświęcił dla mnie swoje życie, budziła we mnie ogromne poczucie winy. Czułam się nieczysta, grzeszna, pełna niedociągnięć. To zaś wywołało we mnie duże problemy z samoakceptacją, które jako dorosła osoba musiałam przepracować na terapii. I kiedy dzisiaj to wszystko analizuję, uważam, iż nie powinno się obarczać dzieci takim ciężarem – zaznacza. – Z wiekiem lęki jeszcze we mnie narosły. Jako nastolatka zakochałam się w osobie pochodzącej z innego kraju i wyznającej inną religię. Bałam się wtedy, iż nie pójdziemy razem do nieba. Ogromne poczucie winy pojawiło się też, kiedy zaczęliśmy współżyć. Mimo iż kochałam tego człowieka i chciałam podarować mu tę najpiękniejszą formę miłości, cały czas miałam z tyłu głowy, iż to grzech, iż to nieczyste i iż czeka mnie piekło.

Wewnętrzny opór wobec katolickich reguł nie sprawił, iż Klaudia po latach głębokiej wiary poddała się bez walki. Odpowiedzi na nurtujące ją pytania próbowała szukać w rozmowach z księżmi, ale to tylko pogłębiło jej rozczarowanie. – Podczas spowiedzi odważyłam się na dyskusję z księdzem na temat seksu przedmałżeńskiego. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego tak adekwatnie Kościół uznaje to za grzech. W odpowiedzi usłyszałam, że… ugryzione jabłko jest mniej warte niż to nienaruszone. To była moja przedostatnia spowiedź – wspomina. – Jakiś czas później miałam być świadkową na ślubie. Wiedziałam, iż powinnam przyjąć komunię, a żeby to zrobić, muszę być w stanie łaski uświęcającej. Dlatego przystąpiłam do ostatniej w moim życiu spowiedzi, mimo iż na samą myśl miałam ataki paniki. Czułam wewnętrzny opór przed poniżeniem się i wyszeptaniem komuś na ucho grzechów, których sama nie uważałam za coś złego.

Choć Klaudia wychowała się w głęboko wierzącej rodzinie, bliscy nie piętnowali jej decyzji o odejściu od wiary. – Moja rodzina przyjęła to ze spokojem i wyrozumiałością. Za tę akceptację i otwartość jestem im ogromnie wdzięczna – mówi. – Nie mogę zadeklarować, iż na zawsze odeszłam z Kościoła. Być może kiedyś wrócę, choć teraz się na to nie zapowiada. Jestem na innym etapie mojej drogi. W pełni też rozumiem oraz szanuję ludzi wierzących, bo wśród moich znajomych jest wielu katolików i sama byłam jedną z nich.

Dziś Klaudia nie chodzi do kościoła, nie jest związana z żadnymi organizacjami religijnymi, nie modli się. Ale to nie znaczy, iż w nic nie wierzy. – Po prostu nie wierzę w Boga przedstawianego przez Kościół. Uważam, iż jest jakaś energia, do której wszystko się sprowadza i iż to, co wysyłamy w świat, wraca do nas – tłumaczy. – Można więc powiedzieć, iż praktykuję własną religię, którą sama sobie stworzyłam. Nie chodzi w niej o reguły, dogmaty i rytuały, a o bycie dobrym człowiekiem, który nikogo nie krzywdzi i jest wdzięczny za to, iż żyje. A przede wszystkim o miłość do siebie i do innych, bo to ona jest najwyższą wartością.

„Kościół to wolna interpretacja Biblii pod dyktando biskupów”

– Wiara była we mnie w dzieciństwie. Wierzyłam, iż Bóg patrzy na mnie i widzi wszystko, co robię, dlatego muszę być grzeczna. To wynikało z wychowania, ponieważ w mojej rodzinie udział w niedzielnej mszy czy w lekcjach religii był obowiązkiem. Dodatkowo należałam do wspólnoty Marianek – opowiada Anna. – Po bierzmowaniu coś zaczęło się jednak zmieniać. Chyba przestałam tylko słyszeć słowa księży, a zaczęłam słuchać i analizować. Czytałam też Biblię i dostrzegałam wiele rozbieżności między jej treścią a praktyką Kościoła.

Wśród nieścisłości i dopowiedzeń Anna zwraca między innymi uwagę, iż na obrazach Jezus często przedstawiany jest jako osoba o jasnej karnacji, co przeczy jego geograficznemu pochodzeniu. Mówi też o celibacie, który nie wynika z Pisma Świętego, a jej zdaniem służy wyłącznie ochronie kościelnego majątku.

– Im dłużej czyta się Biblię, tym więcej nasuwa się niespójności i tym wyraźniej widać, jak wiele z obowiązujących nauk to w rzeczywistości tylko dopowiedzenia. Mam wrażenie, iż dzisiaj Kościół to jakaś wolna interpretacja Biblii pod dyktando biskupów – mówi. – W Piśmie Świętym mamy na przykład zapis: „Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką” (Dz 17,24 – przyp.). Przecież to sprzeczność, bo budowane są wielkie świątynie, ogromne pomniki, ołtarze kipiące z przepychu i oddaje im się hołd. Oczywiście wszystko oblepione jest złotem. Bo to złote, a skromne.

Anna wspomina też rozczarowujące, a choćby traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa związane z praktykowaniem wiary. Jednym z nich była dla niej pierwsza spowiedź. – To było wstrząsające. Miałam 8 czy 9 lat, klęczałam przed obcym człowiekiem i wyznawałam swoje „winy”. A jakie grzechy może mieć dziecko? Że nie zjadło obiadu, nie posłuchało mamy, opuściło jedną mszę? To nie jest normalne – mówi z oburzeniem. – Wtedy było też we mnie bardzo dużo ciekawości świata, dlatego zadawałam wiele pytań. Na rekolekcjach zapytałam księdza, co jeżeli to nasza religia nie ma racji, tylko jakaś inna. W odpowiedzi usłyszałam, iż osoba wierząca nie powinna zastanawiać się nad pewnymi rzeczami, bo na tym polega wiara. To mnie zatrzymało.

Mimo przykrych dla niej doświadczeń Anna podkreśla, iż nie uważa, aby wszyscy księża byli źli. Wręcz przeciwnie – mówi o wielu rewelacyjnych, bardzo dobrych ludziach z prawdziwym powołaniem, których miała okazję poznać. Jej zdaniem problem leży w instytucji, która powinna stanowczo reagować tam, gdzie dochodzi do nadużyć, a zamiast tego stara się zamieść niewygodne sprawy pod dywan. – Powszechnie wiadomo o przypadkach nadużyć seksualnych ze strony duchownych, szczególnie wobec młodych osób. Każdy normalny obywatel, wobec którego padłoby oskarżenie o pedofilię, stanąłby przed sądem i po udowodnieniu winy trafiłby do więzienia. Tymczasem księdza przenosi się do innej parafii albo ukrywa w jakimś domu emeryta i udaje się, iż nie ma tematu. A bywało nawet, iż próbowano odwrócić kota ogonem i obwinić ofiarę o to, iż została skrzywdzona. To oburzające! – ocenia. – Często mam wrażenie, iż księża są jakby wyjęci spod prawa. Bez przeszkód w trakcie ciszy wyborczej agitują na rzecz konkretnego kandydata i nikt się tym nie zajmuje, bo politycy ze strachu przed utratą poparcia nie chcą zadzierać z Kościołem. W efekcie, mimo konkordatu, ma on ogromny wpływ na sprawy naszego kraju. A przecież nie jesteśmy państwem wyznaniowym, w którym prawo stanowią założenia Kościoła. I nie zmienia tego fakt, iż większość Polaków deklaruje się jako katolicy, bo Konstytucja RP jasno mówi, iż jesteśmy krajem świeckim.

Podobnie jak Klaudia, Anna także wierzy dziś w jakąś siłę czy energię zarządzającą światem, która kilka wspólnego ma z Bogiem wyobrażanym przez Kościół. Jednak w jej przypadku ta zmiana wywołała spore poruszenie wśród najbliższych, a szczególnie trudno przyjęła to jej mama. – Była przerażona, a co najgorsze – obwiniała siebie. Bała się, iż źle mnie wychowała i po śmierci zostanie za to rozliczona. Starałam się jej tłumaczyć, iż w katolicyzmie bierzmowanie jest traktowane jak osiągnięcie pełnoletności, iż od momentu przyjęcia tego sakramentu odpowiadamy sami za siebie – opowiada. – Z czasem moja mama albo to zrozumiała, albo po prostu przyzwyczaiła się do tej myśli. Może też zobaczyła, iż nie ma sensu ze mną dyskutować, bo nie zmienię zdania.

Idź do oryginalnego materiału