Ciepło obcej duszy: opowieść z wiejskiego domu

newsempire24.com 16 godzin temu

Ciepło obcej duszy: opowieść w wiejskiej chacie

Marek postawił ciężkie wiadra z wodą na ławce w sieni u babci Bronisławy i już miał wyjść, ale staruszka mocno złapała go za rękaw, milcząco wskazując na dom. Posłusznie wszedł za nią i usiadł na szerokiej ławie przy drzwiach, czekając, co powie.

Bronisława, nie mówiąc ani słowa, wyjęła z pieca żeliwny garnek, spojrzała na wiszący na ścianie stary zegar, jakby przypominając, iż pora na obiad, i nalała do głębokiej miski aromatyczny żurek z białą kiełbasą. Dodała kawał słoniny, cebulę i pajdę razowego chleba z chrupiącą skórką. Po chwili namysłu postawiła na stole butelkę bimbru. Jej zgarbione plecy, owinięte wełnianym szalem, wydawały się kruche, ale w filcowych kapciach poruszała się pewnie, mimo gorąca w izbie.

Marek, zniżając głos, zaczął mówić:

— Żurek zjem z ochotą, ale picia darujcie. Przysiągłem, babciu Bronisławo, iż ani kropli więcej do ust nie wezmę. Całowałem ikonę, obiecałem księdzu. Po tamtej awanturze, kiedy się upiłem i zazdrosny o Jadzię w remizie taki cyrk zrobiłem — sam nie wiem, jak nie trafiłem za kratki. Za połamane ławki musiałem słono zapłacić. Matka powiedziała, iż boli cię kręgosłup, więc przyszedłem wodę przynieść. Teraz zjem, drwa przyniosę, a może jeszcze jakąś robotę znajdziecie. Matka, jak tylko zobaczy, iż siadam do telewizora, natychmiast wymyśla mi zajęcie, jakby z palca wyssała.

Marek zaśmiał się z własnego dowcipu, ale w tej samej chwili zakrztusił się żurkiem. Bronisława, nie tracąc czasu, zaczęła okładać go po plecach swoimi drobnymi piąstkami, jakby wbijała gwoździe w deskę. Chłopak, odkasławszy, wrócił do jedzenia żuru ze słoniną i cebulą, a potem, z przebiegłym błyskiem w oku, zapytał:

— Babciu, a jak ty śpisz? Prosto, czy jak kłoda?

Bronisława spojrzała na niego jasnymi, błękitnymi oczami, w których mignął uśmiech, i machnęła ręką, jakby spychając pytanie.

— A widzę, iż w młodości byłaś pięknością! — ciągnął Marek, kiwając na wiszącą na ścianie starą fotografię. — Włosy bujne, brwi jak dwa łuki nad czołem, a oczy — niby gwiazdy w nocy. Moja Jadzia też ślicznotka niezrównana! Toć wymienię ci jej zalety, a ty palce zginaj. Tylko boję się, iż palców nie starczy: śliczna, postawna, skromna, dobra, pracowita, porządna, oszczędna, śpiewa jak słowik, tańczy — iż aż oczy bolą, nie skąpa, nie zamężna, nie pije, nie pali, po cudzych obejściach się nie włóczy. No, babciu, palce się skończyły?

Marek zauważył, jak oczy Bronisławy rozbłysły śmiechem. Jej pierś zadrżała, ale głosu nie było — tylko ciepło w spojrzeniu.

— Ależ masz oczy, babciu, jasne, żywe, jak u młodziutkiej! — zachwycił się. — A Jadzię znasz?

Bronisława rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami, jakby mówiąc: „Któż was, młodych, zrozumie?”.

— Pewnie, my nie tacy jak wy — ciągnął Marek. — Wy rodziców słuchaliście, baliście się sprzeciwić. A my? Ledwie coś nie po naszej myśli — od razu pysk na wierzchu i w samo sedno. Mamy własne zdanie na wszystko. Mój ojciec, zanim coś zrobi, zawsze mnie pyta. A matka w ogóle uważa mnie za głowę domu. Bracia po miastach się rozjechali, ja najmłodszy, póki nie ożenię, z rodzicami mieszkam. Ale chcę wesele wyprawić, dzieciaków narobić. Jadzia u mnie — oj, jaka! Ja przecież weterynarz, naukowo powiem: zdrowa, urodzi, ile zechce. No co, palce na pewno się skończyły?

Marek najadł się solidnie, od piecowego żaru zrobiło mu się sennie. Mimo bólu pleców, w chacie Bronisławy było czysto jak w muzeum. Szczególnie rzucało się w oczy ogromne łóżko z puchową pierzyną, górą poduszek i koronkowym baldachimem. Marek z rozmarzeniem westchnął:

— Żebym ja miał takie łoże na pierwszą noc poślubną! Chociaż może i lepiej nie — na takiej pierzynie upieklibyśmy się jak jajko i o wszystkim zapomnielibyśmy.

Roześmiał się i dodał:

— Jadzia niedługo skończy naukę, wróci na wieś, i wesele zafundujemy. Ona na felczerka się uczy. Wyobraź sobie, jak cudnie: ja zwierzęta leczę, ona ludzi. Chociaż matka czasem ojca bydlęciem nazywa. Ale co tam, wszyscy czasem nie lepsi jesteśmy. Słyszałaś, jak Witek motocykl Staszka ukradł i w stawie utopił? No nie bydlę? A Piotrek w stodole palił, mało chaty nie spalił. Też mi z niego przykład!

Ale najgorszy to Darek. Chodził z Olą, oszukał ją, zaszła w ciążę, a on z miasta narzeczoną przywiózł. Ola mało rozumu nie postradała, myśleli, iż rękę na sobie położy. A wczoraj idzie, uśmiechnięta, brzuch do przodu, mówi, iż chłopak będzie, Bóg dał na szczęście. A ja myślę: jak ten Darek koło jej domu będzie przechodził, wiedząc, iż tam jego syn rośnie? Ale ja Jadzi nigdy nie opuszczę! Patrzę na nią — i aż chcę tak objąć, żeby we mnie się rozpłynęła, żebyśmy jedno stali się. Ale ona dziewczyna surowa, przed ślubem — ani rusz. Ten ślub to granica, i ciągnąć jej przez nią nie będę. Felczer z niej będzie pierwszorzędny, twój kręgosłup w mig naprawi. Zastrzyki daje — komar bolej ukąsi. A ja czasem myślę: jak nam PGR dom przydzieli, będę za tobą, babciu, tęsknił. Mieszkać będziemy nie blisko. Ale nic to, zawsze przyjdę pomóc, pogadać. A co tam jeszcze smacznego masz?

Bronisława zręcznie chwyciła pogrzebacz i wyciągnęła z pieca garnek z kaszą gryczaną i mięsem. Zapach uderzył w nos tak, iż Marek aż zakręcił głową. Chwycił łyżkę i jak dziecko zaczął stukać nią w stół. Bronisława uśmiechała się, jej oczy błyszczały radością, iż jej jadłoJutro znów przyjdę, babciu, bo w twojej chacie jest coś, czego brakuje choćby u nas w domu – ta cisza, która mówi więcej niż słowa.

Idź do oryginalnego materiału