Cienie w domu nad morzem
W nadmorskiej wiosce, gdzie słony wiatr hulał między wąskimi uliczkami, Kinga spędzała wieczór u swojej teściowej. Za oknem szumiały fale, a w domu unosił się zapach świeżo ugotowanego barszczu. Głęboką nocą ciszę przerwał dźwięk telefonu. Kinga spojrzała na wyświetlacz – dzwoniła sąsiadka, Bronisława.
– Kinga, przyjeżdżaj natychmiast! – głos Broni drżał z emocji. – Ktoś właśnie przyjechał do twojego domu! Wjechali samochodem na podwórko i weszli do środka!
– Co?! – Kinga aż sapnęła, serce waląc jak oszalałe. – Jaki samochód?
– Wielki czarny SUV! Dwoje ich, mężczyzna i kobieta. Ona blondynka, a on z wąsem – wyrzuciła z siebie sąsiadka.
Kinga, nie tracąc czasu, zamówiła taksówkę. Po godzinie już wkładała klucz do zamka swojego domu, a w piersi narastał niepokój. Ostrożnie otworzyła drzwi, przekroczyła próg i zamarła, nie wierząc własnym oczom.
—
– Krzysiu – Kinga wybrała numer syna, głos drżący ze złości. – Co ty, za moimi plecami urządzasz jakieś imprezy w moim domu? Jak to „nie”? To kto się tu kręci, jak mnie nie ma? Przecież masz klucze!
– Mamo, o czym ty mówisz? – zdziwił się syn. – Sto lat u ciebie nie byłem, haruję bez wolnego! Co się stało?
Kinga opowiedziała o dziwnych rzeczach: przedmiotach nie na swoich miejscach, znikających produktach z lodówki.
– Przecież wiem, gdzie co leży! – oburzała się. – Wracam od babci, a tu wszystko poprzestawiane!
—
Kinga Nowak od trzech lat mieszkała sama. Mąż, Leszek, większość roku spędzał na zarobkach, pracując na spokojną starość. Kinga nie narzekała: ogród porzucili, zwierząt nie trzymali, zdecydowawszy, iż na emeryturze wrócą do grządek i kur.
Ostatnie miesiące dzieliła między swój dom a wieś, gdzie mieszkała teściowa, Wanda. W swoich osiemdziesięciu siedmiu latach teściowa często chorowała, i Kinga spędzała u niej połowę miesiąca, pomagając w gospodarstwie.
Dziwne rzeczy zaczęły się niedawno. Pewnego razu, wróciwszy od teściowej, Kinga zauważyła, iż w łazience wiszą cudze ręczniki – zamiast jej niebieskich, starannie złożonych, pojawiły się jaskrawozielone. W lodówce zniknęły słoiki z bigosem, choć na pewno ich nie ruszała. Na łóżku w sypialni kołdra była pognieciona, jakby ktoś spał.
Najpierw Kinga pomyślała, iż jej się zdaje. Może pomyliła? Może tych słoików wcale nie było, a ręczniki sama powiesiła? Ale ślady obcej obecności były zbyt wyraźne. Nic nie zginęło – ani pieniądze, ani biżuteria, ani sprzęt. Zamki całe, okna nie wybite.
Zrzuciła wszystko na zmęczenie, ale niedługo sytuacja się powtórzyła. Ręczniki znów się zmieniły, a z lodówki zniknęły przetwory. Kinga postanowiła nie gdybać i przed wyjazdem do teściowej zrobiła telefonem kilka zdjęć. Wróciwszy po tygodniu, porównała fotografie z rzeczywistością – wątpliwości nie było: ktoś mieszkał w jej domu.
Kinga pognała do sąsiadki Broni. Ta, wysłuchawszy, zdziwiła się:
– Nikogo nie widziałam, Kinga. U was wysoki płot, nic nie widać. Co się stało?
– Rzeczy nie na miejscu! – zwierzyła się Kinga. – To ręczniki się zmieniają, to jedzenie znika. Już nie wiem, co myśleć!
– Słuchaj, a może to Krzyś? On ma przecież klucze. Może z kimś tam przychodzi? – zasugerowała Bronia.
Kinga zamyśliła się. Syn z żoną Magdą żyli w zgodzie, ale może jednak przyprowadza kogoś pod jej nieobecność? Dla świętego spokoju zadzwoniła do Krzysia.
– Mamo, serio? – oburzył się syn. – Jaką kochankę? Ja w pracy dzień i noc, zapytaj Magdy! Jak nie wierzysz, to załóżmy alarm. Otworzysz drzwi – dzwonisz na centralę, podajesz kod. Inaczej przyjedzie policja.
– Alarm? – machnęła ręką Kinga. – Toż to nie bank! Straty – parę słoików bigosu. Dobrze, synku, pomyślę. Przepraszam za podejrzenia.
Po rozmowie z synem zadzwoniła do męża. Leszek, wysłuchawszy, parsknął śmiechem:
– Kinga, ty zawsze wszystko pomylisz! Pamiętasz, jak na wesele się spóźniłaś, bo czas pomyliłaś? Teraz też pewnie zapomniałaś, co gdzie zostawiłaś.
Kinga trochę się uspokoiła. Rzeczywiście, na weselu o mało nie przepuściła ślubu, myląc godziny. Ale zdjęcia? One nie kłamią!
—
Przed kolejnym wyjazdem do teściowej zadzwoniła synowa, Magda:
– Kingo, jak tam?
– Rozpakowuję zakupy – odparła tamta. – Jutro do teściowej jadę, jeszcze do apteki trzeba, rzeczy spakować. Roboty od góry do dołu!
– Na jak długo wyjeżdżacie? – zainteresowała się Magda.
– Jak zwykle, na dwa tygodnie. A wy co robicie?
– E, nic specjalnego, dzieci nakarmiłam, teraz prasuję. Zadzwońcie, dobrze, przed powrotem? Chcę wnuki przywieźć na dzień, boję się, iż się miniemy.
Kinga zgodziła się, ale w duszy zrodziło się lekkie podejrzenie.
Przed wyjazdem poprosiła Bronię:
– Popilnuj domu, dobrze? Jak coś dziwnego zobaczysz – światło w nocy, obcy samochód – od razu dzwoń! Wrócę taksówką.
– Jasna sprawa – skinęła sąsiadka.
—
Po trzech dniach, w środku nocy, Bronia zadzwoniła:
– Kinga, przyjeżdżaj! Ktoś właśnie przyjechał do ciebie! Czarny SUV wjechał na podwórko, weszło dwoje – mężczyzna i kobieta. Ona blondynka, on z wąsem.
Kingę przeszedł zimny dreszcz. Wśród znajomych tylko jeden mężczyzna z wąsem – ojciec Magdy, Zdzisiek. A blondynka pasowała do opisu jej matki, Bożeny.
Kinga zamówiła taksówkę i po godzinie otwierała bramę. Na podwórzu stał znajomy SUV teściów – poznała go po numerze. Zajrzawszy przez kuchenne okno, zobaczyła, jak Bożena nakrywa do stołu, wyjmując z jej lodówki jedzenie, a Zdzisiek otwiera butelkę wina z jej piwniczki.Kinga westchnęła ciężko, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zrobiła najlepszej inwestycji życia, zmieniając zamki, bo teraz przynajmniej miała pretekst, żeby nie zapraszać teściów na wigilię.