Cienie troski: Dramat Hanny i jej rodziny
Hanna leżała na szpitalnym łóżku w niewielkim szpitalu w Bydgoszczy, jej twarz była blada, ale w oczach widać było ulgę. Do sali weszła jej przyjaciółka Weronika, niosąc w ręce torbę z owocami.
— No i namieszałaś nam, Haniu! — wykrzyknęła Weronika, siadając przy łóżku. — Jak mogłaś tak długo zwlekać? A gdyby nie zdążyli cię dowieźć?
Hanna uśmiechnęła się słabo, jej głos był ledwo słyszalny.
— Wybacz, Weroniko. Wszystko stało się tak nagle, choćby nie myślałam, iż to coś poważnego. Myślałam, iż samo przejdzie. Na szczęście, już po wszystkim. Jak tam babcia? Daje sobie radę z Krzysztofem? Zrobiła się ostatnio taka wybredna.
— Wszystko w porządku, Haniu, nie martw się — uspokoiła Weronika. — Babcia żyje, zdrowa, najedzona i zadbana. Tylko jak zwykle narzeka.
— Dziękuję ci, Weroniu, iż pomogłaś z babcią! — Hanna ścisnęła dłoń przyjaciółki. — Jestem ci winna przysługę.
— Ach, winna! — Weronika roześmiała się, ale w jej oczach błysnęło coś więcej. — A niby za co? Wiesz, pędzę do was, niosę garnek z pomidorową, myślę: biedna babcia pewno głodna leży. A u was… cóż za widok!
— Co się stało? — Hanna natychmiast się poruszyła, nie rozumiejąc, o co chodzi.
— Wyobraź sobie, jak się wszyscy o ciebie martwili! — ciągnęła Weronika, głos lekko drżący. — Co ty sobie myślałaś, Haniu? Cierpiałaś w ciszy, aż doprowadziłaś się do takiego stanu!
Hanna, wciąż osłabiona po operacji, leżała przykryta cienkim szpitalnym kocem i uśmiechała się ledwo zauważalnie.
— Wybacz, Weroniu. Samo przyszło nagle, myślałam, iż minie. Prawie się z życiem pożegnałam. Ale na szczęście już po wszystkim, niedługo mnie wypiszą. W domu czeka babcia, nie mam czasu tu leżeć. Krzysztof sam z nią, a ona teraz taka wymagająca.
— Nie przejmuj się, w domu wszystko pod kontrolą — łagodnie powiedziała Weronika. — Babcia w porządku: najedzona, wyspana, trochę marudzi, ale to przecież norma.
— Weroniu, jesteś aniołem! — Hanna spojrzała na nią z wdzięcznością. — Nie wiem, jakbyśmy sobie bez ciebie poradzili.
— Oj, daj spokój! — Weronika machnęła ręką, ale w jej oczach pojawił się błysk zabawy. — Nie mnie tu dziękuj, ale swojemu Krzysztofowi. To nie mąż, to skarb! Zawsze wiedziałam, iż to dobry chłop, ale teraz to już w ogóle szacun. Wyobraź sobie, lecę do was z zupą, myślę: trzeba babcię uratować. A u was… cóż za widowisko!
— Co się stało? — Hanna zmarszczyła brwi, serce podskoczyło jej do gardła.
— No właśnie to! — Weronika ożywiła się. — Wchodzę, a w mieszkaniu unosi się zapach bigosu, iż aż na klatce czuć! Babcia leży czysta, najedzona, zadowolona jak królowa. Ja jeszcze w progu mówię: „Zaraz ręce umyję, babcię przebiorę, nakarmię”. A Krzysztof na to: „Nie kręć się, Weronika, wszystko ogarnięte. Obiad gotowy, babcię przebrałem, nakarmiłem”. Mało garnek nie upuściłam!
— Sam to zrobił? — Hanna aż podskoczyła na łóżku, oczy jak piątki.
— Sam, Haniu, sam! — Weronika pokiwała głową. — Nie wierzyłam, pytałam: „Jak to, ty ją przebrałeś? Przecież ona nikogo poza tobą do siebie nie dopuszcza!” A on tak spokojnie: „Dogadaliśmy się z babcią”. Weszłam do niej — i rzeczywiście: czysta, uczesana, choćby sięBabcia uśmiechnęła się nieśmiało, a w jej oczach pojawił się ciepły błysk, jakby w końcu uznała, iż Krzysztof to jednak nie taki najgorszy chłopak.