Cienie troski: Dramat Anny i jej rodziny
Anna leżała na szpitalnym łóżku w małym szpitalu w Krakowie, jej twarz była blada, ale w oczach widać było ulgę. Do sali weszła jej przyjaciółka Nadzieja, niosąc w ręce torebkę z owocami.
— No i nastraszyłaś nas, Anka! — zawołała Nadzieja, siadając przy łóżku. — Jak mogłaś tak długo czekać? A co, gdyby nie zdążyli cię zawieźć?
Anna uśmiechnęła się słabo, jej głos był cichy.
— Przepraszam, Nadziu. Wszystko stało się tak nagle, choćby nie myślałam, iż to coś poważnego. Myślałam, iż samo przejdzie. Dzięki Bogu, już po wszystkim. Jak tam moja babcia? Daje sobie radę z nią Stanisław? Strasznie ostatnio kapryśna się zrobiła.
— Wszystko w porządku, Aniu, nie martw się — uspokoiła Nadzieja. — Babcia żyje, zdrowa, nakarmiona, zadbana. Tylko jak zwykle marudzi.
— Dziękuję ci, Nadziu, iż pomogłaś ze staruszką! — Anna ścisnęła dłoń przyjaciółki. — Jestem ci winna.
— Ach, winna! — zaśmiała się Nadzieja, ale w jej oczach błysnęła iskra. — A za co mam dziękować? Wiesz, lecę do was, niosę garnek z zupą, myślę, biedna babcia tam głodna leży. A u was tam… dopiero co się dzieje!
— Co się dzieje? — Anna zaniepokoiła się, nie rozumiejąc, o co chodzi.
— No wyobraź sobie, jak się wszyscy o ciebie martwili! — mówiła dalej Nadzieja, jej głos drżał od emocji. — Co ty sobie myślałaś, Aniu? Cierpiałaś, milczałaś, mało co do biedy nie doprowadziłaś!
Anna, wciąż osłabiona po operacji, leżała przykryta cienkim szpitalnym kocem i ledwo się uśmiechała.
— Przepraszam, Nadziu, sama się nie spodziewałam. Bóle zaczęły się nagle, myślałam, iż miną. Serio, prawie pożegnałam się z życiem. Ale już dobrze, niedługo mnie wypiszą. W domu babcia, nie mam czasu się wylegiwać. Staś sam z nią, a ona teraz taka wymagająca.
— Nie martw się, w domu wszystko pod kontrolą — spokojnie odparła Nadzieja. — Babcia w porządku: najedzona, czysta, marudzi, ale to nic nowego.
— Nadziu, ty po prostu anioł! — Anna wdzięcznie spojrzała na przyjaciółkę. — Nie wiem, jakbyśmy sobie bez ciebie poradzili.
— Oj, daj spokój! — Nadzieja machnęła ręką, ale na jej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. — To nie mnie trzeba dziękować, a twojemu Stasiowi. On u ciebie nie mąż, to skarb! Zawsze wiedziałam, iż złoty chłopak, ale teraz naprawdę go doceniłam. Wyobraź sobie, biegnę do was, z garnkiem zupy, myślę, trzeba babcię ratować. A u was tam… dopiero historia!
— Jaka historia? — Anna zmarszczyła brwi, serce jej zabiło mocniej.
— No taka! — ożywiła się Nadzieja. — Wchodzę, a w mieszkaniu pachnie bigosem na całe piętro! Babcia leży czysta, najedzona, zadowolona jak królowa. A ja od progu: „Zaraz umyję ręce, przebiorę babcię, nakarmię”. A Staś na to: „Nie kręć się, Nadziu, wszystko pod kontrolą. Obiad gotowy, babcię przebrałem, nakarmiłem”. Mało garnek nie upuściłam!
— Sam? — Anna aż podskoczyła, oczy jej się rozszerzyły.
— Sam, Aniu, sam! — Nadzieja skinęła głową. — choćby nie uwierzyłam, pytam: „Jak to ją przebrałeś? Przecież ona nikogo poza tobą do siebie nie dopuszcza!” A on tak spokojnie: „Dogadaliśmy się z babcią”. Weszłam do niej — i prawda, czysta, zadbana, choćby się uśmiecha. O ciebie oczywiście się martwi, płacze. Uspokoiłam ją, powiedziałam, iż wszystko w porządku.
Anna zamknęła zmęczone oczy, czując, jak policzki płoną jej ze wstydu. Jakże niezręcznie musi być Stanisławowi! Zawiodła go, zostawiła samego z babcią, a on, okazuje się, wziął wszystko na siebie. I choćby słowem się nie zająknął, gdy dzwonił! Spytała go wtedy: „Nadzieja była? Obiecała pomóc”. A on tylko odparł: „Była, wszystko w porządku, nie martw się”. choćby babcia, gdy Anna z nią rozmawiała, nic nie wspomniała, tylko płakała i pytała o jej zdrowie.
Anna od dziesiątego roku życia mieszkała z babcią w ich starej krakowskiej kamienicy. Najpierw, oczywiście, z rodzicami, ale ci nagle uznali, iż ich małżeństwo było błędem. Ojciec po rozwodzie wyjechał za granicę, osiadł tam, ożenił się. Pieniądze przysyłał regularnie, na początku przyjeżdżał, ale gwałtownie zapomniał, iż córce potrzeba nie tylko finansowego wsparcia, ale też ojcowskiej miłości. O swojej matce, u której mieszkała Anna, też nie pamiętał. Matka Anny nie długo rozpaczała: znalazła nowego męża, urodziła dwóch synówAnna westchnęła głęboko, czując, jak ciężar trosk nagle staje się lżejszy, bo w końcu zrozumiała, iż nie jest w tej walce sama.