W ciemnym mieszkaniu na obrzeżach nadmorskiego miasteczka Wietrzno, gdzie słony wiatr morski przedwierał się przez szczeliny starych okien, Alicja stała przed pustą lodówką, ściskając skronie. Jedzenie znikało w zastraszającym tempie, jakby rozpłynęło się w powietrzu. Wczoraj jeszcze gotowała kolację, a dziś – ani okruszka. Jej mąż, Marek, znów wszystko zjadł, tak jej się wydawało, a ta myśl wżerała się w jej umysł jak zimna morska fala.
Rozmowy z Markiem były jak walka z cieniem – każda kończyła się krzykami i wzajemnymi oskarżeniami. Jego bezrobocie, trwające już trzeci miesiąc, zamieniało ich życie w koszmar. Alicja pracowała do wyczerpania, by kupić jedzenie, które znikało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przywykła już do gorzkiej kawy bez cukru i suchego chleba, bo po zmianie nie miała siły gotować. Marek zaś zdawał się żyć w swoim świecie, gdzie jedzenie pojawiało się samo, a żona miała cierpliwie znosić wszystkie trudności.
– Jutro jadę do wujka na wieś, pomóc mu z remontem – rzucił Marek z sypialni, nie odrywając wzroku od telewizora.
Alicję to już nie obchodziło. Zmęczenie i gorączka przygniotły ją do łóżka. Rano temperatura poszła w górę, więc postanowiła zostać w domu. Po zażyciu tabletek zapadła w ciężki sen, licząc na chwilę spokoju.
Ale spokój przerwał dziwny hałas z kuchni. Ktoś brząkał garnkami, trzaskał drzwiczkami lodówki, a potem zaczął śpiewać – bezczelnie, beztrosko. Alicja, zataczając się, powlokła się w stronę dźwięku. W kuchni, jak u siebie, stała siostra Marka, Kinga – kobieta, której Alicja unikała jak ognia. Kinga zawsze uważała, iż jej brat powinien utrzymywać nie tylko swoją rodzinę, ale też ją i jej dzieci. Marek często dawał jej pieniądze, wyciągając je z ich skromnego budżetu, a Alicja znosiła to, zaciskając zęby. A teraz Kinga grzebała w ich lodówce, pakując jedzenie do plastikowych pojemników.
– Cześć – wyszeptała Alicja, próbując powstrzymać gniew.
– Ojej! A ty co w domu? – Kinga drgnęła, o mało nie upuszczając słoika z ogórkami.
– Choruję. A ty, widzę, czujesz się tu jak u siebie?
– Marek sam mi dał klucze – odparła Kinga, choćby się nie speszyła.
– Więc to nie on ma wilczy apetyt, tylko ty za szybkie ręce – głos Alicji drżał ze złości.
– On jest moim bratem! Mam prawo wziąć jedzenie dla swoich dzieci! – Kinga wyprostowała się, jakby się broniła.
– Twój brat nie pracuje, a ja mam teraz żywić dwie rodziny? I choćby o tym nie wiedzieć? – Alicja czuła, jak w gardle zatyka się jej gulę.
– Co, żałujesz kawałka sera? Jestem sama, jest mi ciężko! – Kinga podniosła głos.
– Oddaj klucze. Natychmiast. Albo dzwonię na policję. To moje mieszkanie, a twój brat tu nikim nie jest – Alicja podeszła bliżej, jej oczy płonęły.
– Na policję przez takie głupoty? Jesteś taka małostkowa! – Kinga rzuciła klucze na stół. – Wszystko opowiem Markowi, jeszcze pożałuje, iż związał się z kimś takim jak ty!
– To on pożałuje, iż krył twoje wypady – rzuciła Alicja, a łzy polały się jej z oczu.
Osunęła się na krzesło, wstrząśnięta. Cały ten czas ją oszukiwali, robili z niej głupka. Nikt by nie uwierzył, iż szwagierka bezczelnie okrada ich lodówkę, zostawiając tylko okruchy, a Marek cicho przykrywał siostrę, zwalając wszystko na swój „apetyt”. Ale najgorsze było uświadomienie sobie, iż on wiedział i milczał, zdradzając jej zaufanie.
Alicja przypomniała sobie teściową – kobietę, która bez skrupułów brała wszystko, co jej się spodobało, bez pytania. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, i Marek z Kingą odziedziczyli tę samą bezczelność. Serce ściskało się z bólu, ale decyzja przyszła sama. Drżącymi rękami wybrała numer męża.
– Rozwodzę się – powiedziała, nie dając mu dojść do słowa.
– Czekaj, wracam, pogadamy – mamrotał Marek.
– Rozmowy się skończyły. Wszystko jasne.
– Jeszcze pożałujesz, wrócisz do mnie! – krzyknął.
Ale Alicja już go nie słuchała. Marek stał się dla niej obcy – cieniem, który rozpłynął się w zimnym wietrze Wietrzna. Żałowała tylko lat zmarnowanych na człowieka, który nie docenił ani jej, ani ich rodziny. Rozwód nie był końcem, ale wyzwoleniem – krokiem do nowego życia, w którym nikt już nie odważy się kraść jej spokoju.