Pierwsze piętnaście minut spędzałam na kurtuazyjnych rozmowach z kolegami i koleżankami z działu o filmach albo dzieciach, a potem otwierałam skrzynkę mailową i zapoznawałam się z czekającymi mnie zadaniami. Obawiałam się, co znajdę na mailu, dlatego bardzo powoli wpisywałam hasło i login. jeżeli nie było żadnych wiadomości, oddychałam z ulgą – oznaczało to, iż będę miała chwilę spokoju. Nie uważałam się za osobę leniwą, po prostu zwykle nie potrafiłam ogarnąć umysłem zadań, które przydzielał mi szef, i na myśl o ogromie dokumentacji, którą będę musiała przerzucić, by przygotować zadowalające pismo, czułam obezwładniające zniechęcenie.

Aktualności „Pisma”
W każdy piątek polecimy Ci jeden tekst, który warto przeczytać w weekend.
Tego dnia nic na mnie nie czekało. Powinnam się ucieszyć, iż będę miała wolne, ale zaraz spostrzegłam, iż spod mojej klawiatury wystaje róg białej koperty. Przeraziłam się, iż to jakieś pismo, które zapomniałam wysłać i zostanę w związku z tym wylana, więc czym prędzej przykryłam kopertę klawiaturą, zastanawiając się usilnie, co to takiego. Jak na złość do mojego biurka podchodzili ludzie, wciąż mnie zagadując, dlatego nie mogłam wyjąć koperty i jej zbadać.
Nie myślcie, iż byłam szczególnie popularna, ale poranki właśnie tak wyglądały – po zalogowaniu się do komputerów i sprawdzeniu skrzynek odbiorczych ludzie gawędzili, chodząc od biurka do biurka i wymieniając się komentarzami na różne, bardziej albo mniej interesujące tematy. Nikomu nie chciało się zaczynać pracy. Nie trzeba było być popularną czy wygadaną osobą, by z tobą rozmawiano, ponieważ wszyscy chcieli po prostu mówić, komentować i rozprawiać. Po mniej więcej dwudziestu minutach przekrzykiwania się, ironicznych komentarzy na tematy polityczne i plotek na temat współpracowników z innych działów siadali wreszcie do pracy.
Prawdę mówiąc, nie mogłam się doczekać, aż znajdą się wreszcie przy biurkach. Sesje porannych rozmów wiązały się dla mnie z koniecznością udawania normalnej osoby, która ma coś do powiedzenia na tematy interesujące dorosłych ludzi; czułam się tym straszliwie zmęczona.
Upewniwszy się, iż nikt nie patrzy w moją stronę, wysunęłam kopertę spod klawiatury. Zdziwiłam się, ponieważ nie została zaadresowana – nie było to więc żadne pismo, które powinnam była wysłać do sądu albo urzędu. Odetchnęłam z ulgą. Otworzyłam kopertę, nie spodziewając się, iż znajdę cokolwiek w środku.
Wyjęłam z niej kartkę. Na górze napisano: „Jestem z upływającej wody, z liści, które drżą (H. Poświatowska)”. Poczułam się bardzo dziwnie.
Schowałam kopertę pod klawiaturę, a potem wstałam i przemaszerowałam przez pokój. Gdy znalazłam się nad niszczarką, skierowałam kartkę z tajemniczym napisem ku szczelinie. Pozwoliłam, by chwilę nad nią zawisła. Rozejrzałam się, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Czyżbym stała się ofiarą głupiego dowcipu? Pozwoliłam swoim włosom kołysać się nad niszczarką i wyobrażałam sobie, iż błagają mnie o litość. Gdybym spuściła głowę o centymetr bądź dwa niżej, końcówki zostałyby wciągnięte przez tę bezlitosną maszynę i przerobione na sieczkę, a za nimi pochłonięta zostałabym ja, najpewniej w całości. Odkąd powiedziano nam na kursie BHP, byśmy uważały na ten scenariusz, nie mogłam uwolnić się od myśli, iż kiedyś mogłabym po prostu wstać od komputera i dać niszczarce wciągnąć się do środka, przemielić na wiórki. Zastanawiałam się, kiedy by się zatrzymała, kiedy by ją odłączyli. Czy po wciągnięciu wszystkich moich włosów zdarłaby mi też skórę z czubka głowy? Czy pozostali obserwowaliby w odrętwieniu, jak zamieniam się w krwawe wiórki, czy raczej ruszyliby mi na pomoc? A może po prostu odkurzyliby to, co ze mnie zostało, i stwierdzili, iż trzeba ogłosić następną rekrutację? Zaśmiałam się w duchu, to moje stanowisko byłoby odtąd przeklęte.

– W porządku? – dobiegł mnie głos Karola.
Poczułam, iż wszystkie głowy odwracają się w moim kierunku i natychmiast się wyprostowałam. Patrzyli na mnie, uśmiechając się niepewnie. Byłam pewna, iż wszystkie moje kłamstwa właśnie wyszły na jaw – ludzie spostrzegli, iż tylko udawałam normalną i tak naprawdę straszna ze mnie wariatka.
– Tak, w porządku.
Zamiast wsunąć kartkę w bezlitosne zębiska niszczarki, złożyłam ją na pół i wróciłam do biurka. Tam schowałam kartkę do torebki. Niszczarka pomrukiwała cicho, niezadowolona, iż dokonałam właśnie takiego wyboru. Ale co niby miałam zrobić?
Do końca dnia nie potrafiłam się skupić na swoich obowiązkach. Nie zaglądałam choćby do telefonu, jak to miałam w zwyczaju. Siedziałam po prostu wpatrzona w ekran komputera, zastanawiając się, co mógł oznaczać ten dziwaczny napis na kartce, kto mógł go wydrukować, zapakować w kopertę i włożyć pod moją klawiaturę oraz – przede wszystkim – dlaczego to zrobił.
Około pierwszej poszłam do kuchni, by zjeść obiad. Wyjęłam z lodówki przygotowane przez moją mamę spaghetti i przełożyłam na talerz, a potem włożyłam go do mikrofalówki. Obserwowałam obracające się w jej wnętrzu sklejone w lepką papkę kluski. Gdy otworzyły się drzwi kuchni, uświadomiłam sobie, iż wyglądam jak idiotka i czym prędzej wyjęłam spaghetti z mikrofalówki, przerywając grzanie mniej więcej w połowie, co musiało wyglądać dziwnie, jakbym nagle sobie przypomniała, iż lubię zimne jedzenie albo iż mikrofale szkodzą mojemu zdrowiu. Do środka wszedł Mariusz z działu IT.
– Smacznego! – zawołał i podszedł do ekspresu do kawy.
Kiwnęłam mu głową i usiadłam przy ścianie ze swoim spaghetti. Włożyłam do ust pierwszą porcję makaronu i poczułam, iż skręca mi się żołądek, bo spaghetti było zimne i śliskie.
Przeczytaj też:Dzień przebudzenia
Mariusz zrobił sobie kawę i wyszedł. Zostałam w kuchni sama. Jadłam zimne spaghetti, patrząc na oprawione w ramki grafiki zachęcające pracowników do dbania o swój dobrostan fizyczny i psychiczny. Widniały na nich napisy w stylu „Jedz zrównoważone posiłki!” albo „Pamiętaj o aktywności fizycznej” czy „Uśmiechaj się!” i „Nie narzekaj!”. Towarzyszyły im małe obrazki przedstawiające uśmiechnięte ludziki wykonujące symboliczne czynności. Zastanawiałam się, do ilu z zasad wymienionych na grafice osobiście się stosuję. Do niedawna spałam ponad osiem godzin dziennie, ale ostatnio choćby to zaczęłam zaniedbywać i do późnej nocy siedziałam przed komputerem, oglądając na YouTubie stare dokumenty w rodzajuNekrobiznesuo łódzkich łowcach skór. Nie mogłam wyjść ze zdumienia, jak niesamowicie przygnębiające były lata 90.; szczerze mówiąc, podziwiałam mamę i tatę, iż jakoś to wszystko przeżyli. Gdybym była na ich miejscu, z pewnością dawno przerobiono by mnie na skórę i wypreparowano, nie miałabym siły się bronić.
W inne noce słuchałam Taylor Swift, z którą się utożsamiałam, nie zważając na to, iż Taylor posiada status miliarderki, a ja nie mam prawie żadnych oszczędności. Wzruszałam się piosenkami Taylor śpiewającej o swoich nieudanych związkach i problemach z facetami. Kto nie miał podobnie?It’s me, I’m the problem, it’s me– śpiewałam sobie przed snem. Wstawałam strasznie zmęczona, z powiekami ciężkimi jak worki z piaskiem i obolałą od niebieskiego światła głową.
Jednak dzięki siedzeniu do późna czułam się choć trochę niezależna; gdybym szła spać o dziesiątej z myślą, iż muszę być wyspana, by dobrze i energicznie pracować, wpadłabym w czarną rozpacz, czułabym się jak robot. Siedziałam więc przed komputerem do oporu i wmawiałam sobie, iż w ten sposób walczę o własną niezależność.
– Nie poczekałaś na nas? – dobiegł mnie głos.
Do kuchni weszli Olga i Hubert. Olga sięgnęła do lodówki po swoją sałatkę fit, a Hubert zaczął odgrzewać dostarczone mu rano przez firmę cateringową danie z kurczakiem i odpowiednią porcją ryżu. Na pudełku miał karteczkę z mikroskładnikami i kaloriami.
– Trzy tysiące dwieście kalorii! – zawołała Olga. – Jesteś koniem?
Hubert uśmiechnął się z przekąsem.
– Robię masę. A wiesz, iż ta sałatka może mieć choćby tysiąc pięćset kalorii? To przez ten dressing. Niektóre są niesamowicie kaloryczne.
Olga popukała się w czoło, ale dostrzegłam, iż zaczęła manewrować widelcem w taki sposób, by strząsać dressing z kawałków pomidora i camembertu, które składały się na sałatkę.
– Coś się stało? – zagadnęła mnie. – Jesteś smutna.
– Nie, nic się nie stało.
– Na pewno?
– Tak.
– Szef ci coś napisał? Odkąd weszłaś na maila, ani razu się nie uśmiechnęłaś. jeżeli chcesz, mogę ci pomóc z pozwem. Poszukam dokumentów.
– Dzięki. Dobrze, skoro chcesz, to możesz mi pomóc.
Hubert zaczął opowiadać o swoich treningach biegowych. Wkręcił się ostatnio w trenowanie interwałów, szło mu coraz lepiej. Olga powiedziała, iż nie może przekonać się do biegania. Potem Hubert zaczął opowiadać o roli białka w diecie i dał Oldze spróbować trochę kurczaka. Wzięła, choć niechętnie.
Przeczytaj też opowiadanie:Niewidzialni
Zastanawiałam się, czy to któreś z nich zostawiło pod moją klawiaturą kopertę. Nie wydawało mi się to możliwe. Dlaczego mieliby robić coś takiego? Wydawali mi się zbyt normalni na takie rzeczy. Nie wiem dlaczego, ale od początku widziałam w pozostawieniu pod moją klawiaturą koperty czyn godny jakiegoś dewianta, coś do głębi niestosownego, czego nie mógłby zrobić ktoś podchodzący do siebie i do swojego życia uczciwie – a za takie osoby miałam Huberta i Olgę. Podejrzewałam, iż ten, kto zostawił kopertę, był w jakiś sposób zaburzony. Zrobił to, by pokazać mi, iż zna prawdę o mnie, wie, jaka naprawdę jestem pod tą uśmiechniętą twarzą, pod koszulą, która udaje kupioną w drogim sklepie, podczas gdy została zdobyta na jakiejś wyprzedaży w H&M, pod moimi powierzchownymi umiejętnościami i wiedzą. Uświadomiłam sobie, iż zostawianie kopert pod klawiaturą miało związek z wydobywaniem prawdy o …














