Boję się starości bez własnego kąta: Synowa chce sprzedaży mojego mieszkania na dokończenie budowy syna

newsempire24.com 2 tygodni temu

Mój syn, Krzysztof, ożenił się dziesięć lat temu. Razem z żoną Kingą i córeczką mieszkają w ciasnym kawalerku w Łodzi. Siedem lat temu Krzysiek kupił działkę i zaczął budować wymarzony dom. Pierwszy rok nic się nie działo. W kolejnym postawili płot i wylali fundamenty. Potem znów cisza – brakowało pieniędzy. Tak, oszczędzając grosz do grosza, mój syn nie tracił nadziei.

Przez te lata udało im się postawić tylko parter. Ale ich marzeniem był duży, dwupiętrowy dom, gdzie starczyłoby miejsca dla wszystkich, choćby dla mnie. Krzysiek zawsze był rodzinny, chciał, żebyśmy mieszkali razem. Parter powstał głównie dlatego, iż Kinga namówiła go, by zamienili swoje dwupokojowe mieszkanie na mniejsze, a różnicę włożyli w budowę. Teraz jednak i im zaczęło brakować przestrzeni.

Gdy syn z rodziną odwiedza mnie, wszystkie rozmowy krążą wokół budowy. Rozpalają się, dyskutując o tapetach, instalacji elektrycznej czy ociepleniu. Nikt nie pyta o moje zdrowie, o moje sprawy. Nie narzekam, słucham ich planów, ale w sercu rośnie niepokój.

Od dawna przeczuwałam, iż Krzysiek i Kinga chcą sprzedać moje dwupokojowe mieszkanie, by dokończyć budowę. Pewnego dnia syn rzucił: „Będziemy wszyscy razem, mamo, pod jednym dachem!” Nie wytrzymałam i spytałam wprost: „Czyli mam sprzedać swoje mieszkanie?”

Ożywili się, potakując, zaczęli malować obrazki, jak będzie nam wspólnie dobrze. Ale spojrzałam na Kingę – i zrozumiałam, iż nie chcę z nią mieszkać. Ona mnie nie lubi, a ja już nie mam siły udawać, iż tego nie widzę. Jej chłodne spojrzenia, uszczypliwe uwagi – wszystko mówi samo za siebie.

Z drugiej strony, szczerze żal mi syna. Tak się stara, ale w tym tempie budowa przeciągnie się jeszcze o dekadę. Chcę mu pomóc, dać jego córce przestronny dom. Wtedy jednak zadałam pytanie, które mnie dręczy: „A gdzie ja będę mieszkać?” Przecież nie mogę się wprowadzić do ich maleńkiego mieszkania ani do niedokończonego domu bez wygód.

Kinga od razu znalazła rozwiązanie: „Mamo, u nas na działce będzie ci świetnie!” Tak, mamy tam mały domek letniskowy pod Łodzią. To stara budowla bez ogrzewania, nadająca się tylko na wakacyjne weekendy. Latem jest pięknie: kwiaty, świeże powietrze, można odpocząć. Ale zimą? Rąbać drewno, palić w piecu, myć się w misce, biegać do wychodka w mróz? Moje zdrowie już nie najlepsze, nie wytrzymałabym takich warunków.

„Ludzie na wsi jakoś żyją!” – rzuciła Kinga z lekkim szyderstwem. Owszem, żyją, ale wieś to nie spartańskie warunki! Tam jest ogrzewanie, woda, normalne udogodnienia. A ich domek to zwykły szopek z dachem. Ale pieniądze na budowę są potrzebne, i czuję, jak delikatnie popychają mnie ku poświęceniu.

Ostatnio częściej zaglądam do sąsiada, Wiesława. On też jest samotny, jak ja. Pijemy herbatę, rozmawiamy o życiu, czasem przynoszę mu domowe ciastka. I pewnego dnia przypadkiem usłyszałam, jak Kinga rozmawiała przez telefon z matką. Powiedziała, iż można by mnie „przeprowadzić do Wiesława”, a moje mieszkanie sprzedać.

Byłam w szoku. Czego jeszcze się po niej spodziewać? Zawsze wiedziałam, iż w ich „wielkim domu” nie będzie dla mnie miejsca. Ale żeby tak otwarcie planować mnie wykurzyć? Serce ściska się z bólu. Myślę o synu – może jednak mu pomóc? To przecież moje dziecko, chcę, by mu się udało. Ale strach nie odpuszcza: czy na starość zostanę bez dachu nad głową, bez swojego kąta, porzucona jak bezdomna?

Idź do oryginalnego materiału