Tak blisko, a jednak tak daleko
– Szkoda, iż Anna Zawadzka znów nie przyszła – szepnęła Krystyna mężowi, gdy ich trzyletni wnuczek Tomek z zapałem zdmuchiwał świeczki na torcie. – choćby nie poznała prawnuka… smutne to.
– Nie chce – to nie trzeba – odparł ostro Marek. – Pisałem do niej dwa tygodnie temu. Ile można zapraszać?
– Może jednak warto było zadzwonić? Przypomnieć? Nie jest już młoda…
– Kryś, dość. Ona niczego nie zapomina, jeżeli coś jest dla niej ważne. A jeżeli przez trzy lata choćby nie spróbowała zobaczyć wnuka – to znaczy, iż nie ma ochoty. Telefon ma, adres zna. To tylko jej duma góruje nad uczuciami.
Krystyna zamilkła. Minęło już ponad pięć lat, a uraza wciąż tliła się jak świeża rana. Głupia, uparta, wżerająca się w serce. I niby nikt nie był winny. A jednak…
Marek poznał Krystynę na weselu przyjaciela. Wtedy nie była sama – stała obok mężczyzny, który przykuwał spojrzenia. Wysoki, przystojny, pewny siebie. Prawdziwy „alfa”. Marek nie odważył się wtedy podejść. A potem usłyszał, iż tamten zostawił Krystynę samą z maleńką córeczką. Znajomemu kazał zorganizować „przypadkowe” spotkanie. Zaczął zabiegać – cierpliwie, wytrwale. Pobrali się, gdy Ola nie miała jeszcze roku.
Anna Zawadzka, jego matka, przyjęła synową z rezerwą. Nie cieszyła się, ale też nie wtrącała. Myślała, iż to minie – obce dziecko, starsza żona… Ale Marek był szczęśliwy. Więc dla niego postanowiła zamknąć swoje wątpliwości w sobie.
Tylko raz powiedziała głośno, co myśli. Marek zdecydował się adoptować Olę. Wtedy matka wezwała go na „poważną rozmowę”.
– Po co ci cudze dziecko? Rozumiesz, iż to nie twój obowiązek?
– Mamo, Ola nie jest dla mnie obca. Nazywa mnie „tatą”. Innego ojca nigdy nie znała.
– Ale biologiczny istnieje! choćby jeżeli się wycofał – to fakt pozostaje.
– Czy to ważne, kto ją urodził, skoro ja jestemm z nią od początku?
– Ważne! A jeżeli się z Krystyną rozwiedziesz? Będziesz płacił alimenty na dziewczynkę, do której prawnie nie masz zobowiązań?
– Mamo! Naprawdę myślisz, iż się rozstaniemy?
– Chcę tylko, żebyś pomyślał o swoich dzieciach. Prawdziwych.
– A jeżeli ich nie będzie? Co wtedy?
– Będą! Musisz wszystko zostawić dzieciom z krwi, nie obcej dziewczynce!
Marek wstał.
– Koniec. jeżeli liczysz, iż porzucę Krysię i Olę – to się mylisz. Kocham je. A Ola będzie twoją wnuczką, czy ci się to podoba, czy nie.
Po siedmiu latach urodził się Kuba. W życiu Anny Zawadzkiej stał się centrum wszechświata. Spędzała z nim każdą chwilę, rozpieszczała, niańczyła. Ola zaś zeszła na dalszy plan. Krystyna nie poruszała tematu – nie chciała psuć relacji. Kuba i babcia byli nierozłączni. choćby na wyjazdy zostawał z nią. Ola, bystra dziewczyna, wszystko widziała. Pewnego dnia zapytała:
– Dlaczego babcia nie spędza ze mną tyle czasu co z Kubą?
– Po prostu zawsze marzyła o wnuku – tłumaczyła matka. – Kuba jest podobny do taty, gdy był mały.
Ola dorosła, ale choćby w czternastym roku życia wyczuła, iż coś jest nie tak. Pewnego dnia wróciła do domu i zapytała wprost:
– Mamo, powiedz prawdę – Marek nie jest moim biologicznym ojcem?
– Tak…
– Przeczuwałam. Ale co za różnica? On jest moim tatą. Prawdziwym.
I wszyscy odetchnęli z ulgą.
Ale kiedy Kuba skończył szesnaście lat, przy świątecznym stole babcia podniosła toast i oznajmiła:
– Tobie, Kubusiu, pora szukać narzeczonej. Jak znajdziesz – dam ci mieszkanie. Chcę zdążyć pobawić się prawnukami!
Chłopak zaśmiał się:
– Babciu, jeszcze mam czas! Daj lepiej Oli – ona szybciej ci prawnuki urodzi.
Anna Zawadzka zastygła. W końcu spokojnie odparła:
– Ale wy nie jesteście rodzeństwem z krwi. Ona ma innego ojca.
Stół zamilkł. Cisza stała się niemal dotykalna. Kuba pobladł. Spojrzał na rodziców. Wstał:
– Chodźmy. To już nie jest święto.
Goście zaczęli się rozchodzić. Krystyna krzyczała na teściową jak nigdy w życiu.
– Po co to?! Dlaczego teraz? Czego chciałaś tym osiągnąć?
– Nie chcę odejść, zachowując tę tajemnicę. Niech zna prawdę.
– Komu to pomogło?!
Ale tamta milczała.
Potem Kuba nie dzwonił do babci. Zrozumiał: rodzice postępowali w miłości i prawdzie. A babcia… przez wszystkie te lata wciskała mu się w łaski, szepcząc przykre rzeczy o siostrze. Zrozumiał, iż rodzina to nie zawsze krew. I odciął się.
Ola wyszła za mąż. Babcia ignorowała zdjęcia wnuków. Na wieść o narodzinach prawnuczki – ani słowa. Marek próbował dzwonić – cisza. Pozostała przy swoim: prawdziwe więzi to tylko krew.
A potem Kuba, osiemnastoletni, oznajmił, iż bierze ślub. Rodzice oniemieli:
– Za wcześnie!
– Babcia chciała prawnuków – wzruszył ramionami. – Chyba nie aż tak bardzo.
I dopiero wtedy Anna Zawadzka się obraziła. Czekała na przeprosiny. Nie przyszła choćby na narodziny prawnuka.
Pewnej wiosny Krystyna ciężko zachorowała. Ledwo doszła do siebie – telefon:
– Anna Zawadzka w szpitalu, złamała nogę.
Milczała. W końcu krótko: „Powiedzcie… wpadnę.”
Trzy dni później stała w szpitalnej sali z paczką cukierków. Babcia odwróciła się do okna.
– Przyniosłam pani krówki. Zawsze je lubiła…
Cisza.
– Tęsknimy.
Tamta, nie odwracając się:
– Kuba wciąż się gniewa?
– Nie. Chce, żebyśmy znów byli rodziną.
Zabrali babcię do siebie. Wszyscy pomagali. Najpierw rzadziej, potem – codziennie. Przeszłość pozostawili za sobą. Tylko raz, gdy prawnuczek podał babci kubek i powiedział:
– Pij, tam dinozaury pływają – ona zapłakała. Zbyt późno, ale wreszcie – ze szczęścia.