Sobota piekna: jesienna, mglista, wilgotna. Plan wykonany, szybkim rzutem na taśmę odkurzanie, fryzjer, przeglądnięcie szafy Mo – z bólem serca odkładam do oddania spodnice i sukienki, ‚przecież wiesz, iż nie noszę’, to prawda.
Fryzjerka nowa, niestety, i nie dogadałyśmy się, ciachnela z rozmachem i wyszło tragicznie, wyglądam jak ludzik lego z takimi plastikowymi włoskami, które można ściągać. Przypomniały mi się wszystkie traumy z dzieciństwa, jak mama mnie ścinała na garnek, jak przemykałam po ulicy z czapą głęboko nasuniętą na świeżego baranka na głowie, prosto od fryzjera. Dwa miesiące z głowy, zanim jako-tako odrosną i je podetnę po swojemu. A tu zaczynam w poniedziałek ze studentami…


Ale przecież odrosną, nie ma co rozpaczać .(

)
Feeling’ kinda sad
A teraz siedzę na basenie, Mo na lekcji pływania, ja też miałam pływać, ale dla dorosłych dziś zamknięte.
Słońce.
Może pójdziemy do IMMY.
Niestety, sprawy teatralne się komplikują, bo nie mamy z kim zostawić dziecka, nasz syn ma swoje plany na dwa z trzech dni, na które kupiliśmy bilety, trudno byc na bierzaco z jego planami, na dzien dzisiejszy w pon będzie w Londynie, w czw w Wicklow, w pia ma urodziny kolegi, a w sob wycieczkę, ake to sie zmienia. Będę musiała upchnąć dziecko u jakiejś koleżanki, dlatego to planowanie i kupowanie biletow zawsze męczy i dręczy i odkładam na ostatnią chwilę, nie da się inaczej, kiedy wszystkie zmienne się ciagle zmieniają. Rozmyślam, kto jest nam winny przysługę, w ostateczności pójdę sama, ale z kim będę potem rozkminiac zawiłości przekazu?
Kwestie ogólne i globalne dołują, mam wrażenie, iż nadchodzi ciemność, iż żyjemy w czasach kontrreformacji albo innego baroku. Im bardziej niepewne czasy, tym bardziej ludzie się zwracają ku czary mary, irracjonalnym narracjom, bajkom z mchu i paproci i nienawiści, niestety. To, co wyprawia się w USA jeży włos na głowie, aresztowania ludzi wyglądających na imigrantów na ulicach, to co dzieje się w Gazie po prostu nie mieści mi się w głowie, takie oświecone państwo, takie równościowe ideały i takie ludobójstwo. Moja noga w Izraelu nie postanie, nie wiem jak można przyjmować tych splamionych krwią polityków na salonach świata.
W dwa dni łyknęłam Dukaja Starość Aksolotla, po pierwszych 20 stronach napisałam entuzjastycznie na naszej grupce rodzinnej, ze suuuuper!

ze polecam, a dwa dni później ‚absolutnie odradzam’, ten Aksolotl zamiata prawie jak Melancholia Von Triera. Ale Dukaj świetnie pisze.
Pociesza mnie, iż są ludzie, którzy widzą, rozumieją i opisują cały ten burdel, jak na przykład Czapliński w Wyborczej, dawno nie czytałam czegoś tak dobrego:
Dwa problemy wydają się dziś w miarę pewne: po pierwsze, historia nierówności wróciła, jako iż dziś słabsze wykształcenie czy źle płatna praca potrafią zamknąć w bezwyjściowej pętli. Po drugie, istnienie grup pozbawionych części praw (reprodukcyjnych, pracowniczych) zawsze prowadzi do swoistej zemsty społecznej, która polega na zamknięciu „innych” (np. imigrantów zarobkowych) w ich podporządkowaniu. Zapobiegać wytwarzaniu takiego „ludu” można tylko, upominając się o równość dla wszystkich.
Być może zatem, poddając refleksji zwrot ludowy, warto pytać nie o przynależność klasową i nie o preferencje estetyczne, ale o prawa. O to mianowicie, czy ktoś, żądając praw dla siebie, równocześnie domaga się takich samych praw dla innych, czy też przeciwnie – oczekując pełni praw dla siebie, żąda, by innym je ograniczano. Wydaje się, iż właśnie ta kwestia wyznacza podziały wewnątrz społeczeństwa polskiego.
A życie? Pozostaje best before you die.















