Babcia nie wybrała nas
Ludwika Kowalska stała przy oknie i patrzyła, jak w podwórku bawią się obce dzieci. Mała dziewczynka z warkoczykami przypomniała jej wnuczkę Hanię, której nie widziała od pół roku. A mogłaby widywać ją codziennie.
– Ludka, czemu taka smutna? – podeszła do niej sąsiadka Bronisława z kubkiem herbaty w ręce. – Znowu myślisz o wnukach?
– Tak, różne myśli przychodzą do głowy – westchnęła Ludwika. – Patrzę na te maluchy i myślę, iż mogłabym teraz spacerować z Hanią, czytać jej bajki.
– Po co się zadręczasz? Podjęłaś decyzję, teraz żyj z tym.
Bronisława miała rację. Wybór naprawdę był. I Ludwika go dokonała. Tylko konsekwencje okazały się zupełnie inne, niż sobie wyobrażała.
Wszystko zaczęło się, gdy zachorował jej mąż. Poważnie. Lekarze od razu powiedzieli – potrzebna stała opieka. Ludwika rzuciła pracę, została pielęgniarką w domu. Półtora roku nie odstępowała Stanisława na krok. Karmiła go łyżeczką, przewracała, myła, czytała na głos gazety.
W tym czasie syn Marek przyjeżdżał może trzy razy. Zawsze praca, sprawy, brak czasu. Za to młodszy syn Tadeusz pojawiał się regularnie. Pomagał z lekami, zakupami, dorzucał trochę grosza. Jego żona, Kinga, też była dobra – raz przynosiła żurek, innym razem coś uprała.
– Mamo, może taty do szpitala? – proponował Marek podczas kolejnej krótkiej wizyty. – Tam się nim zajmą, a ty odetchniesz.
– Jak to do szpitala? – oburzała się Ludwika. – On bez mnie zginie. Czterdzieści lat razem, a teraz go porzucić?
– Nie porzucić, tylko zapewnić fachową opiekę.
– Fachowa opieka jest w domu, z rodziną.
Marek wzruszał ramionami i odjeżdżał. A Tadeusz przez cały czas pomagał. choćby przywoził żonę z córką, żeby dziadek widział wnuczkę.
Gdy Stanisław zmarł, Ludwika została zupełnie sama. Mieszkanie wydało jej się ogromne i puste. Każdy kąt przypominał o mężu, każdy przedmiot budził ból w sercu.
– Mamo, przeprowadź się do nas – zaproponował Tadeusz na stypie. – Po co ci tu samotnie siedzieć?
– Nie wiem – odpowiedziała niepewnie. – Przywykłam tutaj.
– Mamo, u nas ciasno – wtrącił się Marek. – Tadzik ma większe mieszkanie, im łatwiej.
– Miejsce się znajdzie – powiedział stanowczo Tadeusz. – Ważne, żebyś nie była sama.
Ludwika patrzyła na synów i rozważała. Marek odniósł sukces, miał trzypokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy. Tadeusz żył skromniej, w dwupokojowym na przedmieściach, zarabiał mniej. Ale miał dobre serce, to było pewne.
– Pomyślę – powiedziała wtedy.
Myślała długo. Marek przyjeżdżał rzadko, ale zawsze przywoził drogie produkty, jakieś zagraniczne leki. Mówił, jak dobrze będzie jej w jego dzielnicy – dobra przychodnia blisko, sklepy, park na spacery.
– Mamo, jestem przecież starszym synem – mówił. – Po tradycji to z najstarszym się mieszka.
A Tadeusz po prostu przychodził i pomagał. To żyrandol wyczyścił, to zakupy przyniósł, to po prostu posiedział, pogadał. Kinga piekła ciasta, Hania rysowała obrazki.
– Babciu, kiedy się do nas wprowadzisz? – pytała wnuczka, obejmując ją za szyję. – Pokażę ci mój pokój. Mam tam domek dla lalek, będziemy razem się bawić.
– Niedługo, kochanie, niedługo – odpowiadała Ludwika, ale wciąż nie mogła się zdecydować.
Decyzja przyszła niespodziewanie. Marek przyjechał tym razem nie sam, ale z żoną Renatą. Usiedli w kuchni, a Renata zaczęła opowiadać, jak wspaniale im będzie razem mieszkać.
– Ludwiko, rozumie pani, iż Marek może zapewnić pani lepszą opiekę – mówiła, nienaturalnie się uśmiechając. – Będzie pani miała osobny pokój, dobre jedzenie. A u Tadka co? Gnieździć się we trójkę w dwupokojowym?
– My się nie gnieździmy – zaprotestowała Ludwika. – U nich jest bardzo przytulnie.
– Ależ co pani, co pani. Oczywiście, ludzie mili, nie przeczę. Ale możliwości różne. Proszę spojrzeć – Renata wyjęła z torebki jakiś papierek. – Już dla pani znalazłam kardiologa. Prywatnego, najlepszego w mieście. Marek sfinansuje.
Ludwika wzięła kartkę, na której było nazwisko lekarza i telefon.
– A Tadek ze swoją pensją takiego specjalisty nie udźwignie – ciągnęła Renata. – To przecież tysiąc złotych za wizytę.
– Tyle? – zdziwiła się Ludwika.
– Oczywiście. Dobre leczenie nie jest tanie. I proszę pomyśleć o przyszłości. Nigdy nic nie wiadomo. Marek zawsze pomoże, ma środki.
Marek siedział w milczeniu, od czasu do czasu przytakując żonie.
– A poza tym – ciągnęła Renata – my nie jesteśmy obcymi ludźmi. Wiem, iż z Kingą układają się pani dobrze, ale jednak… Gdzie gwarancja, iż jutro się nie pokłócą? Rozwód, i co wtedy? A my z Markiem dwadzieścia lat razem, rodzina mocna.
Po ich wyjściu Ludwika długo siedziała w kuchni, wpatrując się w kartkę z numerem lekarza. Tysiąc złotych za wizytę. Jej emerytura to tysiąc trzysta. Wynikało z tego, iż dobry lekarz kosztuje prawie tyle, co jej miesięczne utrzymanie.
Renata miała rację. Marek może sobie na to pozwolić. Ma małą firmę, dobre auto, mieszkanie w centrum. Tadeusz pracuje w fabryce, zarabia grosze. jeżeli poważnie zachoruje, jak on jej pomoże?
Wieczorem przyszedł Tadeusz z Kingą i Hanią.
– No i co, mamo, podjęłaś decyzję? – zapytał, sadzając córkę na kanapie. – Kiedy się przeprowadzamy?
– Tadziu, tak myślałam… – zaczęła Ludwika i urwała.
– O czym, mamo?
– Może lepiej, żebym się do Marka przeprowadziła?
Zapadła cisza. Tadeusz powoli się wyprostował, Kinga zaczerwieniła się. Hania patrzyła na dorosłych ze zdziwieniem.
– Rozumiem – cicho powiedział Tadeusz. – A można spytać dlaczego?
Ludwika czuła się winna, ale słowa padły.
– No… u niego warunki lepsze. WiększeW końcu Ludwika zrozumiała, iż prawdziwa rodzina to nie ci, którzy mają więcej, ale ci, którzy kochają bezwarunkowo.