Babcia o nietypowych objęciach

twojacena.pl 1 dzień temu

W kuchni unosił się zapach kotletów, gdy otworzyły się drzwi wejściowe – córki Julii wróciły do domu. Były u babci i powinny być szczęśliwe. Ale zamiast euforii na ich twarzach malowała się uraza.

— Mamo, babcia nas nie kocha! — powiedziały równocześnie Ola i Zosia.

Julia wyszła do przedpokoju, wycierając ręce w ścierkę.

— Dlaczego tak myślicie?

Dziewczynki wymieniły spojrzenia i jedna z nich zaczęła opowiadać powściągliwie. Babcia pozwalała Krzysiowi i Asi – dzieci cioci – biegać, skakać i jeśćć, na co chcą. A im i siostrze ani hałasu, ani cukierków, ani czekoladek. Tamte odprowadzała choćby na przystanek, a im po prostu zatrzasnęła drzwi.

Julia zastygła. Wiedziała, iż jej teściowa, Helena Pawłówna, nie była najczulszą kobietą, ale nie sądziła, iż sprawy zaszły tak daleko.

Ich relacje zawsze były neutralne – nie bliskie, ale też nie wrogie. Wszystko zmieniło się, gdy siostra męża, Kinga, urodziła dzieci. Wtedy babcia dosłownie oślepła z miłości. Godzinami opowiadała wszystkim, jacy to mądrale, jak podobni do matki.

Gdy Julia i jej mąż, Marek, doczekali się bliźniaczek, Helena Pawłówna tylko wzruszyła ramionami:

— Od razu dwoje? No wy dajecie… Z dwójką sobie nie poradzę.

— I nie prosimy — odciął Marek.

— Lepiej byście Kingi pomogli… Ona ma przecież pogodki…

— A u nas to nie dzieci? — nie wytrzymała Julia.

— Brat powinien pomagać siostrze — rzuciła teściowa z lodowatym spokojem.

Tak Julia zrozumiała, iż wsparcia nie powinna oczekiwać. Dobrze, iż jej własna mama była blisko, jeździła przez całe miasto, pomagała, jak mogła.

Helena Pawłówna zaś dalej zachwycała się Krzysiem i Asią, przy każdej okazji podkreślając: *„Oto wnuki, które dała mi moja córka!”*

A o dzieciach syna… jeżeli się pytała, to tylko machała ręką: *„Jakoś tam…”*

Z czasem zauważyli to choćby znajomi. Gdy pewnego dnia Helena Pawłówna w gniewie rzuciła: *„A kto wie, czy to w ogóle moje wnuczki?”* — te słowa dotarły do Marka. Wpadł w furię. Przyjechał do matki, żądając wyjaśnień. Ta się tłumaczyła, ale nie na długo.

Raz za razem, wracając od niej, Julia z mężem odjeżdżali z goryczą w sercu. Ciągłe pretensje: dziewczynki hałasują, jedzą słodycze bez pozwolenia, babci źle – ciśnienie. I od razu porównania do „idealnych” wnuków.

Gdy Krzysio i Asia wyjeżdżali, babcia odprowadzała ich osobiście, dawała prezenty, a Olę i Zosię wysłała przez niebezpieczny przylasek, gdzie wałęsały się psy. Sześciolatki. Same. Bez ostrzeżenia. To była ostatnia kropla.

Marek zadzwonił do matki.

— Mamo, źle się czujesz?

— Z czego wnioszujesz?

— Więc z jakiego powodu wysłałaś dzieci samopas? Tam przylasek, psy!

— Trzeba uważność wpajać od dziecka.

— One mają sześć lat! Dzieci Kingi same nie chodzą!

— Ty śmiesz mnie oskarżać?! To wszystko wina twojej żony…

I rzuciła słuchawką.

Minęły lata. Dziewczynki dorosły, już w szóstej klasie. Helena Pawłówna zachorowała. Przypomniała sobie o „zapasowych” wnuczkach. Zadzwoniła do syna:

— Niech Ola i Zosia przyjadą, sprząt”Ludzie często nie doceniają miłości, aż do chwili, gdy jest już zbyt późno, by ją odzyskać.”

Idź do oryginalnego materiału