Babcia: chwilę z dzieckiem, ja: kuchnia, sprzątanie, zabawa

newsempire24.com 3 tygodni temu

Babcia: przyszła, pobawiła się z dzieckiem, poszła. Ja: gotuj, sprzątaj, zabawiaj.

Jestem na skraju wytrzymałości. Każdy weekend to niekończący się maraton, w którym muszę być idealną gospodynią, matką i rozmówczynią. A wszystko przez wizyty teściowej, która nazywa siebie „kochającą babcią”. Przychodzi, bawi się z wnukiem, a ja muszę gotować, sprzątać i uśmiechać się, jakbym nie miała innych zmartwień. Ta historia nie jest tylko moja, ale jest tak bliska wielu, iż wywołuje burzę emocji. Ludzie dyskutują, spierają się, i rozumiem – nie każdy chce takiej „pomocy” w weekendy.

Nasz syn ma tylko jedną babcię – matkę mojego męża, Halinę Januszową. To klasyczna babcia z małego miasteczka pod Lublinem. Kiedyś grała w lokalnym teatrze, uwielbia być w centrum uwagi. Ciągle powtarza, jak bardzo kocha naszego syna, jak tęskni, jak jest gotowa pomagać. Ale jej „pomoc” to tylko wizyty, które bardziej przypominają przedstawienie.

Halinę Januszową wysłano na wcześniejszą emeryturę i teraz nie ma czym się zająć. Mieszka sama, dnie wloką się leniwie, a nasz dom stał się dla niej sposobem na zabicie nudy. Nie, nie przychodzi, żeby posiedzieć z wnukiem czy dać mi chwilę wytchnienia. Przychodzi „w gości”. I nie mogę odmówić jedynej babci, prawda? Przecież nie robi nic złego. Ma prawo widzieć wnuka. Za każdym razem przynosi mu zabawki, trzyma na rękach, czasem choćby przejdzie się z wózkiem po podwórku – i to cała jej „pomoc”. Sąsiedzi zachwyceni: „Cóż za wspaniała babcia, zawsze przy wnuku!” Ale nikt nie widzi, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami.

Nie chcę takich „gości” i takiej „pomocy”, choćby jeżeli jest darmowa. Teściowa pojawia się co weekend, gdy mój mąż, Krzysztof, jest w domu. Lubi, gdy cała rodzina jest w komplecie, żeby mogła błyszczeć. Czasem przyprowadza teścia, Stanisława Mareckiego, ale rzadko się zgadza – ma swoje życie, swoje pasje, i oni z żoną śpią choćby w osobnych pokojach.

A teraz wyobraźcie sobie: jestem młodą mamą, nasz syn nie ma choćby roku. Marudzi, ząbkuje, boli go brzuszek, nie śpię po nocach. Ale muszę „skorzystać” z babcinej pomocy, bo już jedzie. To znaczy – sprzątanie, gotowanie, nakrywanie do stołu i niekończące się rozmowy. Próbowałam przerzucić sprzątanie na Krzysztofa, ale burczy: „Cały tydzień pracowałem, daj mi odpocząć!” I tak biegam między kuchnią, dzieckiem a teściową, która siedzi w swoim ulubionym fotelu i pieści wnuczka.

Halina Januszowa przychodzi, bawi się z dzieckiem, pije herbatę, a ja wiruję jak w transie. Gotuję obiad, podaję, zmywam, sprzątam po dziecku, które raz wylało sok, raz rozsmarowało zupe. Muszę być uprzejma, podtrzymywać rozmowę, uśmiechać się, gdy opowiada teatralne anegdoty. A potem, gdy ma dość, po prostu wstaje i wychodzi. Czasem to trzy godziny, czasem pół. Odchodzi z uczuciem spełnionego obowiązku, a ja padam ze zmęczenia, patrząc na stos naczyń i porozrzucane zabawki.

Rozumiem babcie, które zabierają wnuki na weekendy. To prawdziwa pomoc. A u mnie? U mnie przedstawienie, w którym jestem kucharką, sprzątaczką i animatorką. Próbowałam rozmawiać z mężem, ale tylko wzrusza ramionami: „No przecież to mama, nie możemy jej nie wpuścić?” Radzą mi, żeby nie gotować, nie sprzątać, ale jak to zrobić, gdy już stoi w progu? Czuję się egoistką, jakbym była niewdzięczna i leniwa. Ale czy naprawdę proszę o zbyt wiele? Chcę tylko móc swobodnie oddychać we własnym domu.

Ta historia to krzyk rozpaczy. Nie wiem, jak znaleźć równowagę, jak wytłumaczyć, iż taka „pomoc” tylko wykańcza. Może naprawdę za dużo chcę? Ale za każdym razem, gdy widzę, jak teściowa wychodzi, zostawiając za sobą chaos, marzę o weekendzie, w którym mogłabym być po prostu mamą, a nie służącą. Dziękuję, iż wysłuchaliście.

Idź do oryginalnego materiału