Jeszcze cię kocham mocniej
Krysia nie słyszała szmeru kół wózka po szpitalnym linoleum ani pośpiesznego tupotu butów. Jej głowa lekko kołysała się w rytm ruchu. Nie widziała migających jarzeniowych lamp nad sobą, nie słyszała krzyku Wojtka: „Krysia! Krysia!” Nie zauważyła, jak lekarz zagrodził mu drogę.
— Tam nie wolno. Proszę czekać tutaj.
Wojtek opadł na połączone krzesła pod drzwiami oddziału intensywnej terapii, oparł łokcie na rozstawionych kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Nic z tego Krysia nie widziała. Płynęła w świetlistym strumieniu, pragnąc tylko jednego — by ten lot się skończył i nastał spokój.
***
Grała w krótkiej humorystycznej scence na studenckim wieczorku z okazji Dnia Kobiet. Wcieliła się w studentkę, która przyszła na egzamin nieprzygotowana i próbowała wybrnąć z opresji. Sala śmiała się i biła brawo. Potem były tańce, a Wojtek ją zaprosił.
— Grałaś świetnie, jak prawdziwa aktorka — powiedział szczerze, patrząc na nią z zachwytem.
— Wcale nie powinnam grać. Ania w ostatniej chwili się wystraszyła i uciekła. Tak się bałam, iż zapomniałam tekstu, musiałam improwizować. Trzęsłam się ze strachu. — Oczy Krysi wciąż błyszczały od emocji.
— Nic takiego nie zauważyłem. Wydawałaś się pewna siebie. To było zabawne. Wybrałaś zły zawód.
Po tańcach odprowadził ją do akademika i niezdarnie pocałował w policzek. Sam Wojtek mieszkał jeszcze z rodzicami. Zaczęli się spotykać, a miesiąc później wynajęli mały pokój u starszej pani niedaleko uczelni. Wojtek stoczył ciężką walkę z rodzicami, ale w końcu ustąpili i obiecali pomóc młodym.
Sąsiadka za ścianą słabo słyszała, ale dla pewności puszczali muzykę trochę głośniej. Krysia wspominała ten czas jako najszczęśliwszy w życiu.
— Kocham cię — szeptał Wojtek, leżąc obok niej i ciężko oddychając.
— Nie, ja kocham cię mocniej — odpowiadała Krysia, wtulając policzek w jego spoconą pierś.
— To niemożliwe! Ja jeszcze mocniej…
Uwielbiali tę grę. Potem marzyli, iż za rok skończą studia, znajdą pracę, kupią duże mieszkanie i będą mieli dzieci — chłopca i dziewczynkę.
— Nie, najpierw dziewczynkę, potem chłopca — poprawiała Krysia.
— A potem jeszcze jednego chłopca — dodawał Wojtek, całując ją.
Wydawało im się, iż nikt nigdy nie kochał tak, jak oni.
Zazdrościli im koledzy z roku, a wykładowcy uśmiechali się pobłażliwie, wspominając własną młodość. Ileż takich par widzieli, sami kiedyś nimi byli, a teraz, zestarzeni, wtłaczali do lekkomyślnych głów studentów podstawy medycyny.
Po studiach Krysia i Wojtek dwa lata pracowali w miejskiej przychodni stomatologicznej, a potem przenieśli się do prywatnej kliniki, którą prowadził przyjaciel ojca Wojtka. Dwa lata później otworzył drugi gabinet i mianował Wojtka kierownikiem.
Zarabiali dobrze. Rodzice pomogli spłacić większość kredytu na mieszkanie. Jak planowali, Krysia urodziła najpierw córkę, a trzy lata później, nie wychodząc z urlopu macierzyńskiego, syna.
Rodzice często zabierali dzieci na weekendy, dając Krysi i Wojtkowi czas tylko dla siebie. Szczęśliwa, zadbana rodzina. Czego więcej pragnąć?
Gdy syn podrósł, Krysia postanowiła wrócić do pracy. Męczyło ją siedzenie w domu, bała się, iż zapomni zawodowych umiejętności.
— Po co? Dobrze zarabiam. Zostań, zajmuj się dziećmi — nagle zaprotestował Wojtek. — Urodźmy jeszcze jednego syna. Damy radę. Rodzice uwielbiają wnuki, mają siłę, by pomóc.
Ale tym razem Krysia nie mogła zajść w ciążę. Myślała, iż to z nią coś nie tak, chodziła po lekarzach, ale ci nie znaleźli nic niepokojącego.
— Nie martw się. Gdybyśmy w ogóle nie mieli dzieci, zrozumiałbym cię. Ale mamy dwoje. I to jakie! Nie ma powodu do zmartwień — przekonywał ją pewnie Wojtek.
Uspokoiła się, ale znów zaczęła nalegać na pracę.
— Nie gniewaj się, ale nie przyjmę cię do mojej kliniki — niespodziewanie oznajmił Wojtek. — Po pierwsze, to niedobrze, gdy mąż i żona pracują razem. Po drugie, przez siedem lat nie pracowałaś, straciłaś kwalifikacje. Nikt cię nie przyjmie.
I tak w z pozoru idealnej rodzinie zaczęły się kłótnie. Krysia zajmowała się dziećmi i domem, ale gdy Wojtkowi rodzice zabierali dzieci, czuła pustkę i nudę. Pewnego dnia napiła się wina, by poprawić nastrój. Stało się jej lżej, lęki zniknęły. Zasnęła na kanapie, nie doczekawszy się męża. Gdy obudziła się rano, zrozumiała, iż nie wrócił. Odpowiedział dopiero za trzecim razem.
— Nie wróciłeś w nocy… — zaczęła Krysia.
— Wróciłem, ale byłaś pijana i nie zauważyłaś — w jego głosie wyczuła irytację, a choćby odrazę.
— Wypiłam jeden kieliszek wina. A co mam robić? Nie pozwalasz mi pracować, dzieci są u twoich rodziców…
— Zadzwonię, żeby je przywieźli. Muszę kończyć — przerwał i się rozłączył.
Krysia rzuciła telefon o ścianę, patrząc, jak rozpada się na kawałki.
Kiedy to się zaczęło? Przecież wszystko było idealne. Kiedy ich związek pękł, życie rozsypało się jak ten telefon? Chodziła po mieszkaniu, przesuwając rzeczy bez celu. Chciała się napić, ale nie mogła. Rodzice mieli przywieźć Olę i Kacpra. Nikt nie mógł jej zobaczyć pijanej. Ale czas mijał, ściemniło się, telefon leżał w kawałkach. Znów sięgnęła po wino i zasnęła w salonie.
Obudziła się, gdy wrócił Wojtek. Jego wypoczęty, zadbany wygląd ją zaskoczył. Przy nim czuła się zaniedbana i zmęczona.
— Wyglądasz świetnie. Nie jak po dwóch dobach pracy czy drzemce w gabinecie. I koszula nowa. Nie pamiętam tej — powiedziała, obserwując jego reakcję.
Zignorował jej słowa. Nagle, jakby ktoś popchnął ją w plecy, spytała:
— Zdradzasz mnie? Dlaczego od razu nie pomyślałam? Dlatego nie pozwalałeś mi wrócić do pracy? Żebym niczego nie zauważyła?
— Nie mów głupstwKrysia spojrzała na Wojtka przez łzy, widząc w jego oczach niepewność, i postanowiła, iż trudne dni minęły, a ich miłość, choć trudna, warta była walki.