12 lat troszczyła się o babcię, ale jedna prośba zniszczyła wszystko

polregion.pl 12 godzin temu

Dzisiaj chcę opowiedzieć historię, która wciąż nie daje mi spokoju. Dotyczy mojej kuzynki, Hani Nowak. To dobra, pracowita i wrażliwa dziewczyna, która przez ostatnie 12 lat codziennie po pracy odwiedzała swoją babcię, Bronisławę Kowalską. Sprzątała, przynosiła zakupy, myła okna, szorowała kuchenkę, prała pościel manualnie i wysłuchiwała babcinych narzekań, masując jej opuchnięte nogi. Wszystko bez słowa skargi. Po prostu dlatego, iż to właśnie Bronisława wychowała ją, gdy rodzona matka zajmowała się młodszym bratem i karierą.

Hania zawsze uważała Bronisławę za najbliższą osobę. To babcia nauczyła ją smażyć kotlety schabowe po staropolsku, zabierała do teatru, gdy matka była zajęta, pomagała w lekcjach i pocieszała, gdy koledzy dokuczali w szkole. Hania dorosła, zaczęła pracować w banku, urodziła córkę, a babcia wciąż była jej oparciem. Kiedy jednak Bronisława zaczęła podupadać na zdrowiu – skoki ciśnienia, osłabienie, kłopoty z pamięcią – to Hania przejęła wszystkie obowiązki. Sama. Bez proszenia. Liczniki – Hania. Apteka – Hania. Zastrzyki z insuliny – Hania. Tymczasem Bronisława miała córkę – matkę Hani. Kobieta miała własne mieszkanie, stabilną pracę, samochód, ale przez te 12 lat nie przyniosła choćby słoika ogórków kiszonych.

W zeszłym miesiącu Hanię zwolniono z pracy. Zwolnienia grupowe, jak to bywa, bez ostrzeżenia. Oszczędności gwałtownie się skończyły, a kredytu hipotecznego nikt by jej nie udzielił. Wtedy pierwszy raz w życiu zdobyła się na rozmowę, podczas której dygotały jej dłonie. Przyszła w sobotę, jak zwykle, wysprzątała, rozwiesiła pranie, zaparzyła babci miętę. Potem usiadła przy niej i cicho powiedziała:

— Babciu, wiesz, iż nie żądam niczego. Ale może… przepisałabyś mieszkanie na mnie? Nie teraz, tylko… na przyszłość. Wiesz, jak bardzo cię kocham. Nie chcę z córką tułać się po obcych kątach. Jestem przecież jak twoja córka…

Odpowiedź babci była ostra jak brzytwa.

— Nie, Haniu. Mieszkanie należy się mojej córce. Twojej matce. Tak musi być. A potem – niech robi, co chce.

Hania nie znalazła słów. Gardło ścisnęło jej jak w imadle, a w głowie dzwoniło. Jakby wszystkie te lata troski, umyte podłogi i rosół z kluskami nic nie znaczyły. Jakby były tylko obowiązkiem.

Wyszła płacząc, choćby się nie pożegnała. Minęło już kilka dni, a ona wciąż nie może się przemóc, by znów tam pójść. Siedzi w domu, wpatrzona w ścianę, i pyta mnie:
— Przez tyle lat nic nie chciałam. Czy naprawdę nie zasłużyłam? Czy to źle, iż chcę bezpieczeństwa dla dziecka? Dlaczego babcia, która zawsze mnie kochała, nagle widzi w tym tylko wyrachowanie?

A ja… nie wiem, co odpowiedzieć. Znam Bronisławę od dziecka. To kobieta twarda, zasadnicza. Dla niej rodzinna hierarchia to świętość. Nie ważne, kto się opiekuje – mieszkanie musi przejść na córkę. Reszta to, jak mówi, „ludzki obowiązek”, a nie transakcja.

Ale czy miłość mierzy się stopniem pokrewieństwa? Czy wdzięczność nie należy się temu, kto był blisko, kiedy było ciężko?

Hania nie wie teraz, jak ma się zachować. Nie chce urazić babci, ale udawać, iż nic się nie stało, też nie potrafi. Serce ją boli. Czuje się zdradzona.

Nie usprawiedliwiam nikogo. Ale myślę, iż starsi ludzie czasem po prostu się boją. Boją się przyznać, iż to nie córka, a wnuczka jest im bliższa. Boją się, iż jeden podpis wywoła rodzinny konflikt. Boją się zmian. Może Bronisława po prostu się broni.

A Hania? Hania wciąż gotuje zupy. Tylko teraz – dla córki. I uczy ją wdzięczności. Bo niewdzięczność rani głębiej niż najostrzejszy nóż.

Idź do oryginalnego materiału