Nazywam się Michał, i zwracam się do was, mając nadzieję, iż ktoś z was również przez to przeszedł. Nie szukam współczucia ani osądów — chcę jedynie podzielić się swoimi myślami. Bo już nie mogę dłużej milczeć. Nie potrafię z tym sobie sam poradzić.
Moja żona nazywa się Zuzanna. Jesteśmy razem prawie szesnaście lat, z czego piętnaście jako małżeństwo. Mamy dwoje dzieci — syna i córkę. Zbudowaliśmy nasz dom pod Warszawą, pracujemy, wychowujemy dzieci, czasem wyjeżdżamy nad morze — jak w wielu polskich rodzinach. Na zewnątrz wyglądamy na szczęśliwą rodzinę. Ale nocami nie mogę zasnąć. Dusi mnie… zazdrość.
Wciąż kocham Zuzannę tak samo mocno, jak w dniu naszego ślubu. choćby bardziej. Znam ją wyjątkowo dobrze, zarówno w codziennych, jak i trudnych momentach. Widziałem ją zmęczoną, chorą, rozczochraną i przygnębioną — a mimo to uważam, iż jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Czasami, gdy wychodzi do pracy, podziwiam ją w ukryciu, jak wybiera kolczyki, jak wygładza dłonią spódnicę. To dreszczem przyjemności być jej mężem. Wciąż przynoszę jej rano kawę i zostawiam notatki na lustrze w łazience.
Przez tę miłość spalam się od środka. Bo się boję. Boję się, iż ją stracę. Że pewnego dnia wróci do domu, ale już nie do mnie. Że ktoś inny wywoła w niej ten szczery śmiech, który kiedyś ja potrafiłem wzbudzić.
Te lęki nie pojawiły się znikąd. Podsycają je opowieści, które słyszę każdego dnia w pracy. Koledzy, którzy śmieją się, opowiadając, jak to jechali na delegacje z „dziewczynami”. Jak ich żony żyją w nieświadomości. Jak łatwo można skryć prawdę. A pewnego dnia jeden z nich bez skrupułów rzucił mi prosto w twarz: „Naprawdę myślisz, iż twoja jest taka wierna? Dziś wszystkie takie są…”
Po takich rozmowach zacząłem zauważać każdą drobnostkę. Kiedyś Zuzanna potrafiła spędzić całe godziny w piżamie, a teraz maluje się choćby przed wyjściem do sklepu. Kiedyś wracała do domu o szóstej wieczorem — teraz dzwoni, iż zostaje dłużej ze względu na „nowy projekt”. Kiedyś dzieliła się każdym dniem — teraz tylko krótko mówi: „Wszystko w porządku”. Zawsze kochała porządek, ale teraz w jej szafie pojawiły się sukienki wyraźnie „nie do pracy”. Nowe perfumy. Nowy rumieniec na policzkach. Czy ja to sobie tylko wymyślam?
Złapałem się na myśli, iż chcę sprawdzić jej telefon. Zainstalować GPS w jej samochodzie. Zadzwonić do biura i sprawdzić, czy faktycznie tam jest. A może nagle zjawić się w jej pracy, jakby przypadkiem. Stałbym pod wejściem, obserwował, z kim wychodzi na obiad. Czy ten sam mężczyzna jest obok? Czy jest dla niej zbyt uprzejmy? Ale potem się zatrzymuję — a jeżeli ona to zauważy? A jeżeli się mylę? A jeżeli to wszystko tylko w mojej głowie? Jak wtedy wytłumaczę swoje zachowanie?
Te myśli mnie pożerają. Każdego wieczoru wsłuchuję się w każdy krok za drzwiami. Każde spóźnienie to cios w serce. Nie mogę zadać jej bezpośredniego pytania — boję się, iż jeżeli zapytam, usłyszę prawdę. A jeżeli powie „nie” — czy uwierzę?
Nie poznaję samego siebie. Zawsze byłem pewnym siebie mężczyzną. Nigdy wcześniej nie inwigilowałem, nie urządzałem scen. Teraz rozerwany jestem między miłością a paranoją. Nie chcę zniszczyć naszego małżeństwa przez swoje podejrzenia. Ale też nie mogę żyć dłużej, udając, iż nic się nie zmienia.
Wiem, iż zazdrość to choroba. Ale co robić, gdy staje się przewlekła? Naprawdę nie chcę jej stracić. Chcę być z nią, budzić się obok, razem się rozwijać, starzeć się razem. Chcę ufać. Ale nie wiem jak.
Jeśli to czytasz — ty, który również kiedyś czułeś, iż grunt usuwa ci się spod nóg — powiedz: co mam zrobić? Czy warto z nią szczerze porozmawiać, ryzykując najgorsze? Czy milczeć i po prostu być obok, wierząc, iż burza przeminie?
Nie daje już sobie rady. Tonę we własnej zazdrości. I nie wiem, jak się z tego wydostać.